wtorek, 29 listopada 2022
poniedziałek, 22 lutego 2016
Żegluga wiślana, dawniej ...
płaskodenne szkutnictwo polskie XVI - XIX wieku
w trakcie prac nad makietą...
Szkuta,
dubas, byk, koza, łyżwa, galar, komięga, bat...
Modele w skali 1:75 ( Wisła w tej skali - szerokości ok. 5 m )Polska opisywanego okresu obejmowała zlewnie: Odra ( Noteć, Warta) Wisła ( Bug, San, Narew ) Niemen, Dźwina, Dniepr, Dniestr, stąd zasięg nazewnictwa obejmował tereny od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne. Transport wodny śródlądowy to najstarszy, ekonomiczny sposób przemieszczania towarów. Szlaki żeglugowe odgrywały doniosłą rolę w kształtowaniu gospodarki, były czynnikiem integracji ludności związanej ze spławem, umożliwiając wymianę doświadczeń i technicznych rozwiązań poprawiających sprawność i bezpieczeństwo żeglugi, a w porównaniu z żeglugą morską nie była narażona na skutki burz i sztormów. Wymagał jedynie wiedzy o nawigacji rzecznej. Typowe statki rzeczne lub też te pływające po jeziorach, nie posiadały kila, czyli stępki. Jest to najprostsza konstrukcja wywodząca się z prymitywnej dłubanki lub zespołu zwanego tratwą. Statki morskie ze względu na falowanie, budowane były w konstrukcji szkieletowej, wywodzonej ze stępki, kila, stewy dziobowej i rufowej oraz wręg. Nawet jeśli w opisach konstrukcji śródlądowych pojawia się termin stępki, to jest to zwykle wzdłużnica mocowana we wnętrzu jako wzmocnienie, umożliwiające montaż masztu (szersztok).Wiedza o konstrukcji jednostek spławnych to zwykle doświadczenie ciesielskie przekazywane pokoleniowo. Na wodach śródlądowych nie było wielkich oporów bocznych istotnych przy podróżach morskich. Spokojne wody śródlądowe powodowały, że konstrukcja jednostki mogła być stosunkowo lekka i prymitywna. Materiał z jakiego budowano łodzie śródlądowe także był różnorodny. Stąd poniżej mowa będzie o łodziach i statkach płaskodennych, bezstępkowych. Jednostkach głównie spławowych. Wszelkie próby typizacji, nomenklatury i technicznej systematyzacji muszą opierać się jedynie na nielicznych odkryciach archelogicznych, porównaniu z opracowaniami europejskimi. Nieliczne zachowane materiały ikonograficzne pochodzą głównie z prac rytowników holenderskich i niemieckich. Lohrmann, Curicke, Deisch …
poniedziałek, 23 listopada 2015
Modele ryb, zestaw edukacyjny
Zestaw edukacyjny.
Formy do odlewów gipsowych, sztukaterii. Uzyskane motywy można dowolnie malować farbami,
postarzać, ozdabiać. Pomalowane, służą jako elementy dekoracyjne, edukacyjne.
Zamiast gipsu można także użyć wosku, masy solnej, mydła, figur z lodu, gliny, modeliny, plasteliny.
Formy nadają się do wykonywania odlewów z czekolady, dekoracji kulinarnych, sałatkowych itp.
Foremka wielokrotnego użytku, wykonana z trwałego tworzywa. 7 modeli 17-23 cm długości.
Możliwość indywidualizowania zlecenia.
Formy do odlewów gipsowych, sztukaterii. Uzyskane motywy można dowolnie malować farbami,
postarzać, ozdabiać. Pomalowane, służą jako elementy dekoracyjne, edukacyjne.
Zamiast gipsu można także użyć wosku, masy solnej, mydła, figur z lodu, gliny, modeliny, plasteliny.
Formy nadają się do wykonywania odlewów z czekolady, dekoracji kulinarnych, sałatkowych itp.
Foremka wielokrotnego użytku, wykonana z trwałego tworzywa. 7 modeli 17-23 cm długości.
Możliwość indywidualizowania zlecenia.
wtorek, 10 listopada 2015
Św.Marcin - zwyczaje, tradycja, gęsina ...
BRONISŁAW GUSTAWICZ.
o zwyczajach świętomarcińskich.
"Na św. Marcina
Najlepsza gęsina.
Patrz na piersi i na kości,
.Jaka zima nam zagości!"
Przysłowie staropolskie.
Dzień św. Marcina, przypadający na 11. listopada, przedstawia jedną z tych uroczystości kościelnych, z którą związały się liczne
a przeróżne, z czasów pogańskich pochodzące zwyczaje i obyczaje, zabobony i przesądy, które jeszcze po dziś dzień u wszystkich
narodów zachodnio-europejskich przychodzą w najrozmaitszych postaciach, jako przeżytki prastarej, w miesiącu
listopadzie obchodzonej, pogańskiej uroczystości jesiennej. W niniejszej pracy starać się będę na podstawie zwyczajów,
istniejących u ludów zachodnio-europejskich, odtworzyć choćby w zarysie obraz owej listopadowej uroczystości jesiennej,
a zarazem wykazać, jakto z biegiem wieków nasamprzód do osoby św. Marcina, a następnie do kościelnej jego uroczystości
niespostrzeżenie przyłączyły się liczne obchody, obrzędy i zwyczaje, które pierwotnie odnosiły się do uroczystości bóstw
pogańskich, jak np. Wodana u Germanów czyli Odyna u Skandynawczyków.
O św. Marcinie historya kościelna niewiele nam podaje, ale za to legenda mówi o nim bardzo obszernie. W każdym razie
musiał to być mąż wyposażony w szczególniejsze przymioty i cnoty, że wywarł głęboki wpływ nietylko na współczesnych,
ale i na późniejsze pokolenia. A wpływ ów nie pochodził z rozległej jego wiedzy i nauki, boć jej nie posiadał; przejęty
jednak nawskróś życiem i nauką Zbawiciela, o usposobieniu skłonnem do życia bogobojnego, z podkładem porywającym,
z wiarą w cuda, uważał się za święte naczynie Zbawiciela, za krzewiciela jego nauki i za zdolnego do czynienia. cudów,
których wielką liczbę legenda mu przypisuje. Nie wdając się w obszerne i krytyczne kreślenie życiorysu i czynów św. Marcina,
podam w krótkości z życia jego najważniejsze daty, wyjaśniając zarazem owe chwile z życia jego, do których lud przywiązał
głębsze znaczenie.
Św. Marcin urodził się w Subotycy, dzisiejszem mieście węgierskiem (niem. Steinamanger, węg. Szombathely, łać. Sabaria),
leżącem w stolicy żelaznogrodzkiej (niem. Eisenburger Komitat), z rodziców pogańskich w r. 336. Mając lat 10, bawił
w Pawii we Włoszech, gdzie przebywał ojciec jego jako trybun wojskowy. Tutaj młodego Marcinka przyjął tamtejszy biskup
do szkoły katechumenów. Zaledwie ukończył tu swe wykształcenie, przeznaczył go ojciec do służby wojskowej. Nieochrzczony
szesnastoletni, ale silnie zbudowany młodzieniec jako wódz straży wstąpił w r. 351 do wojska cesarza Konstancyusa, który w
latach 351-353 toczył wojnę z rywalem swoim Magnencyusem. Wojna wrzała od Panonii dolnej aż do GaIlii, gdzie
Konstancyus po śmierci swego przeciwnika w r. 353 osiadł stale w mieście Arelacie (dziś. Arles w Prowansyi nad dolnym
Rodanem), W tym czasie odbywał Marcin leże zimowe w Ambianie (Amiens). A były to czasy wielkiego zepsucia; wszelako
młody, bo 18 lat dopiero liczący Marcin, mając na oku ustawicznie życie Chrystusa, nie uległ ówczesnemu prądowi i jak mógł,
świadczył wszędzie dobre uczynki i łagodził nędzę ludzką. Za pobytu jego w Ambianie srożyła się bardzo ostra zima, która
pochłonęła wielką moc ludzi. Dla Marcina otworzyło się wtedy szerokie pole do działania humanitarnego, ale wkrótce też
wyczerpały się jego środki pieniężne.
Jednego dnia - było to w styczniu 354 r. - miał przejść przez bramę miejską do miasta Ambianu, gdy nagle zoczył mężczyznę
całkiem nagiego, od zimna się trzęsącego i błagającego napróżno przechodniów o wsparcie. Marcin nie namyślając się wiele,
zdejmuje..z siebie płaszcz, a przepołowiwszy go mieczem, jedną połową płaszcza okrywa nagiego, a drugą zachowuje dla
siebie. Wkrótce po tern zdarzeniu przyjął Marcin chrzest w Ambianie, a odbywszy pod wodzą Juliana, późniejszego cesarza
rzymskiego, Apostatą zwanego, wyprawę przeciw Alemanom, wystąpił w Wormacyi ze służby wojskowej, a idąc za
wewnętrznym popędem, został bojownikiem Chrystusowym. Wówczas słynął hiskup Hilary w Piktawach (Poitiers)
w Akwitanii. Do niego to udał się w r. 356 dwudziestoletni Marcin. Biskup widząc w nim dzielnego ducha chrześcijańskiego,
chciał go wynieść do godności dyakona; Marcin atoli w swojej skromności zadowolił się stanowiskiem egzorcysty. Wskutek
ciągłego obcowania ze światłym biskupem Hilarym, żarliwym obrońcą dogmatu o boskości Chrystusa i pogromcą aryanów,
nabył, jak na one czasy, dość ohszernych wiadomości kościelnych. Trapiła go przedewszystkiem niedola pogan, którzy
pozbawieni światła i błogosławieństwa bożego, pędzili żywot w bałwochwalstwie. Zapragnął tedy odszukać rodziców swoich
w pogaństwie żyjących i sprowadzić ich na drogę prawdy i cnoty.
Otrzymawszy pozwolenie od biskupa z warunkiem szybkiego powrotu, udał się do rodzinnej Panonii, odnalazł rodziców
swoich i po wielkich trudach udało mu się przynajmniej matkę pozyskać dla kościoła chrześcijańskiego. Wszelako wszedłszy
w zatargi z aryańskimi hiskupami swej ojczyzny, musiał z niej uciekać i po licznych prześladowaniach, jakich doznał we
Włoszech, ukrywając się przez dłuższy czas na wyspie Gallinaryi na morzu Liguryjskiem, przybył wreszcie w r. 360 do Piktaw,
gdzie też zastał ukochanego biskupa Hilarego, który codopiero powrócił z wygnania. Za jego zezwoleniem założył św. Marcin
klasztor, pierwszy na zachodzie, w odległości mili od Piktaw, gdzie później legła wieś Liguge. Zatopiony w studyum pisma św.,
cnotliwem i bogobojnem życiem swem ściągał tutaj tłumy młodzieży, której był i nauczycielem i wzorem. Podziwienia godne
czyny i rzadkie cuda szerzyły sławę jego daleko po ówczesnym świecie tak, że niespodziewanie i mimo swej woli przez
biskupów i lud powołany został na tron biskupi w Turonie (dziś. Tours) w r. 371. Na tern stanowisku rozpoczął błogą w skutki
pracę misyjną wśród okolicznej pogańskiej ludności; burzył świątynie pogańskie, niszczył bałwany i bożyszcza, a na ich miejsce
wznosił kaplice, kościoły i klasztory.
Wszelki przepych i wystawność usunął od siebie. Gdy tylko przybył do Turonu, zamieszkał w małej celi przy katedrze;
niezadługo jednak usunął się do pustelni, zbudowawszy sobie celę półgodziny drogi za miastem. Również uczniowie jego
osiedlali się w pobliżu niego i tak powstał w krótkim czasie klasztor, znany później pod nazwą opactwa Marmoutier (Martini
maius monasterium). Z tej siedziby udawał się do biskupiej katedry w Turonie, gdzie spełniał czynności swego powolania ;
stąd przedsiębrał podróże misyjne w towarzystwie swych uczniów po Akwitanii i sąsiednich prowincyach. Wszędzie wspierał
biednych, leczył chorych, nawracał pogan, względem możnych był dumny, względem słabych łagodny. Umarł w Candes (między
Turonem a Andegawą), dokąd udał się dla złagodzenia sporu między duchownymi, w r. 401, mając lat 65.
Dwa tysiące mnichów i niezliczona moc ludu z sąsiednich miast i wsi odprowadziły ciało zmarłego biskupa na miejsce
wiecznego spoczynku. Pochowano go tuż pod miastem Turonem. "W sposobie życia i działania jego" - powiada biograf jego
Reinkens - "w ruchu i spoczynku odbijała się zawsze wielka harmonia duszy jego", a dziejopisarz chrześcijański Sulpicyus
Sewer (365 - 425) powiada o nim: "Nikt nie widział go w gniewie, ani od namiętności opętanego, nigdy w nadmiernym
smutku, nigdy w rozpasanym śmiechu, lecz zawsze sobie równy i wierny zdawał się wychodzić poza naturę ludzką; z oblicza
jego tryskał zawsze spokojny blask szczęśliwej radości i wesołości" .
Żałować wypada, że nie posiadamy wiarygodnego opisu zewnętrznej postaci tego podziwienia godnego męża. Powiadają,
że gdy go powołano na tron biskupi, jako mnich był bardzo biedno ubrany, nieco nawet zaniedbany, włosy w nieładzie,
słowem bardzo skromny. Późniejsze wizerunki przedstawiają go przeważnie w postaci żołnierza. Na bramach kościelnych
widzimy go w płaszczu i na koniu; naj dawniejsze wizerunki przedstawiają go jako żołnierza na białym koniu w płaszczu
z mieczem i lancą. W kościołach, których jest patronem, widzimy go na koniu z mieczem w prawej ręce, a w lewej z połową
płaszcza podawaną ubogiemu. W starych kalendarzach obok św. Marcina znajduje się gęś namalowana.
Nad grobem św. Marcina wkrótce po śmierci jego wzniesiono kaplicę, na miejscu której z biegiem czasu stanęła wspaniała
bazylika. Niemal w 250 lat po jego śmierci, tj. w r. 650, papież Marcin ustanowił na dzień 11. listopada uroczystość kościelną,
poświęconą pamięci tego świętego męża. Od tego czasu rozpowszechniła się ta uroczystość kościelna wraz z wigilią i oktawą
w całym świecie katolickim, a szeregiem pięknych legend uwieńczona osoba św. Marcina stała się patronem nietylko Francyi,
lecz także Anglosasów w Anglii, trzech miast leśnych nad Renem w Szwajcaryi, krainy Eichsfeld pod Smolinami (Harz).
Fryzyi, arcybiskupstwa mogunckiego i wielu innych krain i licznych miast. Oprócz tego św. Marcin był patronem szczerze
żałujących grzeszników, urodzajności pól i łąk, patronem pasterzy, trzód, ptaków, głównie zaś gęsi i t. p.
I nic dziwnego, że wobec wielkiej czci, jaką temu świętemu mężowi oddawano, powstawaty w zachodniej Europie liczne
kościoły i kaplice, przedewszystkiem w Alzacyi, w Belgii, w Niemczech, w Czechach, niemniej i w Polsce. Czy mam
wspomnieć o licznych górach. wzgórzach i pagórkach, lasach, wsiach i miasteczkach, nazwanych imieniem św. Marcina?
A ileż to dzwonów kościelnych nosi miano i wizerunki tegoż świętego?
Z powodu tej powszechnej czci w Niemczech obchodzono kościelną uroczystość świętomarcińską ze szczególniejszem
nabożeństwem i przepychem. Ale była to uroczystość nietylko kościelna, ale i ludowa, bo z biegiem czasu z uroczystością
kościelną związała się z dawniejszych czasów pogańskich pochodząca zabawa ludowa, poświęcona bóstwom Donarowi i Frô,
przedewszystkiem zaś Wodanowi, jako bóstwu żniw, a przypadająca na początek listopada. Wiele zatem zwyczajów
świętomarcińskich jest przeżytkiem zwyczajów pogańskich uroczystości jesiennej, z tą różnicą, że miejsce bóstwa Wodana
zajął św. Marcin. Jak to się stało, będę się starał wyłuszczyć z różnych zwyczajów, do dziś zachowanych w rozmaitych okolicach
Europy zachodniej. a mających swe źródto w uroczystości jesiennej dawnych Germanów. Rozważymy przedewszystkiem
nasamprzód te starodawne zwyczaje, które mniej lub więcej skojarzyty się z kościelnymi obchodami. Pierwsze miejsce zajmują
tutaj pewne daniny, które w okresie świętomarcińskim składać musiano kościołowi. Czwarty kanon wielkiego angielskiego
synodu za panowania króla Iny z Wessex z r. 691, czy też 692 opiewa: "Daniny kościelne należy składać w dniu św. Marcina".
Jakie to były daniny, bliżej nie podano. Musiały być jednak różnorakie. Z dzieła Lingarda dowiadujemy się, że na św. Marcina
składali Anglosasowie na ołtarzu w kościele pewną oznaczoną miarę pszenicy, niekiedy także innego zboża, w zamian za chleb
i wino, które dawniej wierni przynosili, gdy brali udział w świętych misteryach. Ta danina zwała się "Kirkshot", tj. danina
kościelna. Wysokość tej daniny zależała od wartości domu, który zamieszkiwał składający ofiarę w czasie ostatnich świąt
Bożego Narodzenia. W Niemczech za czasów Karola W. dzień św. Marcina był dniem czynszowym, co w 9. wieku stało się
już powszechnym zwyczajem w całej zachodniej Europie. Również i kościół odbierał w tym czasie swoje daniny.
Tak np. mnisi otrzymywali tłuste świnki świętomarcińskie. Śpiewano bowiem:
»Die heidnischen Westfalen,
Sie schlachten nicht ein,
Die Mönche darauf befehlen
Ein feistes St. Martinschwein.«
We Wirtembergii obok gęsi, wołu i koguta występuje w dniu św. Marcina między darami także świnka, a w Starej Marchii
(Altmark) dnia 11. listopada zabijają do dnia dzisiejszego tłustego wieprza, śpiewając:
»Da kommt der grosze Märtein,
Schlacht' ein groszes, fettes Schwein «
Indziej zaś mówią:
»Sänt Märtine,
Schlacht feste Schwine!«
albo też:
»Marten, Marten, tien,
Schlacht en fest swien!«
W Norwegii jedzą jeszcze dzisiaj dość powszechnie w dniu św. Marcina prosiaka zamiast gęsi. Drugim rodzajem daniny
kościelnej były kurczęta świętomarcińskie. W Alzacyi dawano je klasztorom, w Nasawskiem otrzymywało duchowieństwo
11. listopada z obowiązku gęsi i kurczęta; rozumie się samo przez się, że indziej również tosamo się działo, jak np.
w Hanowerszczyźnie. Wogóle, jak badania historyczne wykazały, kurczęta świętomarcińskie składali duchowieństwu
wszędzie właściciele ziemscy.
Także gęsi dawano kościołom i klasztorom na św. Marcina. Ustawa beneficyalna czyli prebendarska klasztoru w Geisenfeld
w Bawaryi górnej z XIII. wieku mówi o gęsiach składanych na św. Marcina, a księga fundacyjna austryackiego klasztoru
św. Bernarda pod r. 1350 między innemi daninami wspomina o "dobrze utuczonej gęsi". Wogóle w dawnych wiekach gęś
była podatkiem, który na św. Marcina składać musieli lennicy o wschodzie słońca. Prawdopodobnie i w Hiszpanii składano
w owym dniu królowi dań, która zwała się "maftiniega".
Nietrudno domyśleć się, że wszelkie te daniny, składane przedewszystkiem duchowieństwu i kościołowi, jużto pod postacią
ziarna, już też zwierząt, pochodziły z utartego, dawnego zwyczaju składania darów na ofiarę w czasach pogańskich właśnie
w tym czasie, na który przypadł później obchód kościelny św. Marcina. Owe starodawne pogańskie dary ofiarne pobierał
pogański kapłan w pewne dni uroczyste od ludu częścią dla boga swego, częścią dla siebie. Te daniny utrzymały się także
w czasach chrześcijańskich. Trzymają się one najstarszych kościołów i klasztorów, które powstawały na miejscu dawnych
pogańskich bóżnic i gajów świętych, a z biegiem czasu uczepiły się także jako zwyczaj uświęcony również kościołów
i klasztorów później ufundowanych i do dni dzisiejszych się utrzymały, chociaż w postaci odmiennej.
Przypatrzmy się bliżej zabawie ludowej, znanej w całej zachodniej Europie, daleko poza granicami Niemiec, pod nazwą
"święta marcińskiego". Przeważna część zwyczajów odnosi się do wigilii św. Marcina, wieczora znanego w jednej pieśni
angielskiej z czasów królowej Elżbiety p. n. "the meny night oj Martinmass", tj. "wesoła noc św. Marcina". Według zwyczaju
germańskiego zaczynała się ta uroczystość wieczorem i trwała późno w noc. Te zwyczaje i zabawy pogańskie wślizgnęły się
także do obchodu wigilii (pervigiliae) kościoła rzymskiego, a że dopuszczano się wśród tych zabaw różnych swawoli
i zdrożności, kościół musiał je usuwać zapomocą surowych rozporządzeń.
W wigilię świętomarcińską, tj. to. listopada, w Holandyi i Belgii flamandzkiej, nad Renem, we Westfalii, w Hanowerskiem,
w Starej Marchii, w Braniborskiem, w Anspachskiem, tudzież w Szwabii obchodzą dzieci i ubodzy domy i chaty wśród śpiewu
t. zw. pieśni świętomarcińskich, zbierają do worka rozmaite datki, jak szynki, słoniny, kiełbasy, jaja, jabłka, gruszki, śliwki,
suszone owoce, orzechy, ciastka, także pieniądze, przedewszystkiem miedziane. Przytoczę jedną z tych pieśni z okolicy
Elberfeld i Barmen w literackim języku niemieckim, a nie w dolnoniemieckiem narzeczu, w jakiem właściwie śpiewają:
Martin ist ein guter Mann,
Der uns wal was geben kann.
Die Aepfel und die Birnen,
Die Nüsse gehen wal mit!
Junge Frau, junge Frau!
Lasst uns nicht zu lange stehn!
Der Tag, der geht zum Abend, zum Abend!
Wenn die Frau will nicht aufstehn,
Dann muss die Magd vorgehn.
Treppe auf und ab, Treppe auf und ab,
Greift wal in den Nüssesack,
Greift nur nicht daneben,
Sie werden uns wal was geben!
Frau, gebt was, Frau, hoIt was,
Ueber das Jahr wieder was!
Po odśpiewaniu czekają przez chwilę na dary, potem znów nucą:
Oben in den Schornsteinen
Hängen lange Würste,
Frau, gebt die langen,
Lasst die kurzen hangen.
albo:
Marten, zieh die Kuh am Schwanz,
Zieh sie nicht zu weit,
Sonst fällt sie in den Teich!
albo:
Märten hat ein Vogelchen,
Das ist sa rund wie ein Kügelchen,
Das stäubt daher, das fliegt daher,
Uiber den Rhein,
Wo die wackern Männchen sein!
Po otrzymaniu podarków na odchodnem dziękują szczodremu ofiarodawcy temi słowy:
Hier wohnt ein reicher Mann,
Der uns wol was geben kann,
Selig soll er leben!
Selig soll er sterben,
Das Himmelreich erwerben!
Gdy atoli ta rozbawiona zgraja młodzieży nie otrzyma żadnych darów, wtedy urządzają gospodarzowi lub gospodyni kocią
muzykę, śpiewając:
Märten, setze die Perücke auf,
Und setze den Geizhals oben drauf,
Geizhals! Geizhals! Geizhals!
i t. d.
Rozumie się samo przez się, że zebrane wiktuały spożywają wśród wesołych śmiechów i zabaw, a w tej uczcie biorą udział
także ubodzy. Nadmienić należy, że w ostatnich czasach już w wielu miejscowościach zanikają te zwyczaje z powodu zakazu
policyjnego. W Anspachskiem, w górach Taunus, przedewszystkiem zaś w Szwabii, chadzał dawnymi czasy, jeszcze w połowie
zeszłego wieku, przebrany i zamaskowany parobek, t. zw. Pelzmärten, z dzwonkiem krowim na szyi, od domu do domu,
od chaty do chaty, straszył dzieci i rozdawał razy, a odchodząc wrzucał do pokoju jabłka, gruszki suszone i orzechy.
W Holandyi zaś obchodzi jeszcze dzisiaj mężczyzna przebrany za biskupa, z zakrzywionym, długim kijem niby pastorałem
w ręce, wstępuje do izby dziecinnej i pyta, czy dzieci są grzeczne, a stosownie do otrzymanej odpowiedzi wrzuca im z kosza
do pokoju albo rózgi, albo też jabłka, orzechy, owoce suszone i ciastka, szybko odchodząc.
W tej uroczystości uchodzi św. Marcin za dobroczyńcę, który z bogatego skarbca swego rozdaje dary jako Wodan, który
tylko dobrych rzeczy ludziom użyczał. Odnosi się to do legendy która mieni św. Marcina opiekunem biednych i ubogich;
w istocie zaś rozumiane tu jest bóstwo, które św. Marcin zastępuje.
A to właśnie bóstwo według pojęć pogańskich udzielało błogosławieństwa w plonach polnych, ogrodowych i warzywnych.
Ludzie okazywali swą wdzięczność bóstwu, składajac mu haracz pod postacią rozmaitych danin jako ofiarę.
Ponieważ podarki zebrane przez dzieci są spożywane przy wspólnej uczcie, przeto uczta ta jest przeżytkiem biesiady
ofiarnej, urządzanej w każdej rodzinie lub większych stowarzyszeniach religijnych. Podczas biesiady śpiewano pieśni.
Dodać wypada, że w XIII. wieku w Augsburgu na św. Marcina obdarowywały się cechy. Np. cech tkacki składał bogate
dary swemu przełożonemu, tj. cechmistrzowi. Dowodzi to jakiejś dawniejszej uroczystości cechowej.
Że dzisiejsze pieśni świętomarcińskie w ogólności wskazują na dawniejsze pieśni przy różnych uroczystościach pogańskich
śpiewane, można stanowczo twierdzić, chociaż wiele z nich jest niezrozumiałych. Pieśni te w niektórych okolicach, jak np.
w Heiligenstadt w prowincyi saskiej, śpiewają wśród trzaskania biczami. Jest to przeżytek dawnego zwyczaju, mającego na
celu odpędzenie złych duchów i czarownic, zniszczenie ich szkodliwego wpływu na ludzi, bydło i plony poJne. Dziś jeszcze
np. w Eichsfeldzie, zachodniej dzielnicy prowincyi saskiej, chłopcy i parobcy we wigilię świętomarcińską, a w Alpach
styryjskich powszechnie we wieczory jesienne ciągną gromadnie po wszystkich drogach i drożynach, dzwoniąc i strzelając
z batogów jak najsilniej. Tak to dzwonienie, jak i strzelanje ma na celu zniszczenie wszelkich wpływów czarownic i demonów.
W innych okolicach Niemiec trzaskają powszechnie biczami na Zielone Święta.
Dzisiejsze pieśni świętomarcińskie, które we wigilię św. Marcina śpiewają w większej części miast, miasteczek, wsi
w Niemczech północnych, są rozpowszechnione do pewnej południowej granicy, którą można sobie wytyczyć od Koblencyi
nad Renem aż do Magdeburga nad Łabą. Od tej linii dalej na południe nie usłyszysz już pieśni tego rodzaju. Badając treść tych
pieśni, przychodzi się do przekonania, że to są nowożytne przeróbki starych pieśni i posiadają wiele wspólności z pieśniami
przy innych okolicznościach śpiewanemi. Te same wiersze, te same rymy, te same zwroty spotkasz w pieśniach żniwiarskich
i dożynkowych. Wskazuje to na dawniejszy ich początek. A jeżeli w dzisiejszem rozumieniu treść wskazuje, że się prosi
o owoce, wogóle o dary spożywcze lub o drzewo (ogień świętomarciński), łatwo dorozumieć się, że owe dziś zbierane
przedmioty były w starożytności darami ofiarnymi, które kapłan ze swymi towarzyszami pobierał od każdego dymnika swej
osady we wigilię nadchodzącej uroczystości jesiennej, jużto jako dary na ofiarę bóstwu, którego wyobrażenie obnoszono,
już też na swoje utrzymanie, a czyniono to zawsze wśród śpiewu pieśni na cześć Wodana i innych bóstw.
To zatem, co w zamierzchłych czasach czynili kapłani pogańscy, w czasach chrześcijańskich stało się zabawą dzieci.
Do powszechnych w Niemczech zabaw wigilijnych świętomarcińskich należy palenie ogni świętomarcińskich. Ognie te
palono dawniej w całych Niemczech, w Holandyi i w Belgii. może i dalej na zachód i północ: dziś palą je tu i ówdzie
w niektórych tylko miejscowościach, gdyż policya obawiając się pożarów, zabrania ich i tępi ten zwyczaj z roku na rok.
Ale już w dawniejszych czasach zakazywano w Niemczech palenia ogni nietylko świętomarcińskich, ale i świętojańskich,
jakoteż odgradowych; np. w Leiningen policya miejska w r. 1566. pod karą jednego guldena zakazała: "Mayen stecken,
Hagelbaum brennen, Johannsfeuer machen und daruber springen". Wr. 1787 ogłoszono w Trewirze z polecenia rządu
następujące obwieszczenie:
"Die Anzündung der sogenannten Fastnachts-, Hagel-, Johannis- und Martinsfeuer, oder wie
es sonst Namen haben mogen, welche nicht nur oft die benachbarten Ortschaften in Unruhe
und Schrecken versetzten, sondern auch feuergefährlich sind, zudem nur abergläubischen
Misbrauch und Mutwillen der jungen Burschen zum Grunde haben, werden für die Zukunft
durchaus verboten und sollen die ferner daran sich beteiligenden Contravenienten mit 14-tägigter
und längerer Arbeit auf der Landstrasse von Lokalbehorden bestraft werden".
W dolinie nad reńskiej we wigilię św. Marcina między Kolonią i Koblencyą, gdy tylko zapadnie zmrok, tysiące małych ogni
płonie na wzgórzach wzdłuż brzegów rzeki, odbijając się w falach Renu. Widok to cudowny. Według dyplomu hrabiego
Fryderyka z Moers z r. 1448. dzień św. Marcina zwał się dlatego "Funkentag" tj. "dniem iskier", "dniem ogni". Mianem
tem oznaczono także niedzielę lnvocavit, bo w tym dniu w Niemczech, w Tyrolu w Czechach i we Francyi palono pochodnie
i ognie na pomyślność i urodzajność pól i zasiewów. Atoli nie tylko na wzgórzach palą takie ognie. lecz wśród osad,
miasteczek i wsi znosi młodzież potrzebny materyał palny, jak słomę i chróst, zapala je i śpiewając tańczy naokoło ognia,
albo też na wynioślejsze miejsce we wsi znoszą słomę drzewo. tudzież beczki smolne, a zapaliwszy je, śpiewają:
Wir holen heute Holz und Stroh,
Hohoho, Froh! Proh! Froh!
Heiliger Saint Martino !
następnie tańczą i przez ogień skaczą. W księstwie Nasawskiem jeszcze w pierwszej połowie wieku 19. dzieci szkolne
przechodząc gromadnie przez miasto lub wieś i śpiewając, zbierały to drzewo. to słomę lub chróst i wynosiły w pole na
wzgórze, gdzie w obecności wielkiego tłumu widzów zapalały je z wieczorem. "Jak daleko ogień rzucał swój blask
lub jak daleko rozchodził się dym, tak daleko sięgające pola będą w przyszłym roku urodzajne".
W okolicy gór Eifel we wsi Maifeld zapalają chłopcy i dziewczęta wielkie ognie przed wieczerzą; we wsi Schleiden
młodzi ludzie wychodzą ze wsi z zapalonemi pochodniami, do wysokich tyk przywiązanemi, a wyszedłszy na poblizkie
wzgórze lub górę, modlą się, poczem powróciwszy do wsi, udają się do karczmy, gdzie tańczą do późnej nocy.
W Hesyi na kilka dni wcześniej lub później po św. Marcinie urządzają mieszkańcy jednodniowy taniec, połączony
z biesiadą dla zaproszonych gości.
W Belgii zapalali dawniej chłopcy ogień w nocy świętomarcińskiej i śpiewali różm: pieśni do tego obchodu przywiązane, np.:
»Stookt vyer an, maakt vyer,
Sinte Marten komt hier,
Met syne bloote armen,
Hy soude hem geerne warmen".
t.zn. "Palcie ognie. krzeszcie ognie, św. Marcin idzie tu; jego ręce gołe są. ogrzeje je chętnie tu!"
Nietylko we wigilię, ale w sarn dzień św. Marcina, wieczorem palono i palą jeszcze ognie świętomarcińskie po wzgórzach
w różnych miejscowościach w górach Eifel; tańczą naokoło nich, a uczestnicy tej zabawy, np. w Eupen, otrzymują na
wieczerzę bryję i andruty. Indziej znowu ze wzgórzy staczano palące się koła. We wsi Fleringen, także w górach Eifel,
w obwodzie Prünn, istniał dawniej zwyczaj, zwany "Mierteskorf", na oznaczenie radości, że zbiór ziemniaków, wogóle
sprzęt jakiegokolwiek plonu polnego ukończono pomyślnie i zbierali tedy młodzieńcy stare i nieużyteczne kosze we wsi,
znosili je na poblizkie wzgórze, układali z nich stos, a za najściem nocy zapalali.
Największy i najlepszy kosz wypełniony słomą i chróstem zapalano i z pochyłości wzgórza staczano na dół.
W Holandyi, w Belgii flamandzkiej i w Saksonii dolnej palono również ognie świętomarcińskie, około których tańczono
wśród śpiewu; dziś zaś zamiast tych ogni zapalają dzieci latarnie papierowe i świece. W Gronindze w Holandyi, tudzież we
Fryzyi przeciągają dzieci z papierowemi latarniami po ulicach miasta wśród śpiewu pieśni świętomarcińskich. We Fürne,
mieście zachodnio-flandryjskiem, we wigilię św. Marcina zgromadzają się dzieci bez różnicy wieku i płci na obszernem
wolnem miejscu, każde z latarnią papierową na drążku; zamiast tej latarni zawieszają na drążku wydrążony burak ze świeczką.
Wśród śpiewu obchodzą dzieci wszystkie ulice miasta. W mieście Kleve obnoszą chłopcy podczas tego pochodu po mieście
na kijach wielkie cukierkami i ciastkami wypełnione torby. Z każdej torby zwisa długi pasek papieru, do ziemi sięgający,
który zapalają i spalają aż do torby.
W Linden w Hanowerskiem, tudzież w Salzhemmendorfie zawieszają na tykach wydrążone dynie, w których tkwią zapalone
świece woskowe; w Düsseldorfie i indziej chodzą z barwnemi latarniami papierowemi i lampionami.
W Meklenburgu, w Oldenburgu i w Lubece obok papierowych latarni obnoszą koszyczki i ogórki ze świeczkami, śpiewając
pieśni rymowane podczas pochodu po mieście. W Eichsfeldzie koło Heiligenstadt puszczają na rzeczce Geislede zapalone
świeczki w łupinkach orzechowych. W Nordhausenie już popołudniu we wigilię św. Marcina tłumne orszaki dzieci
i niedorostków obchodzą miasto, wydając wesołe okrzyki radości i dzwoniąc dzwoneczkami, poczem pod wieczór iluminują
wszystkie domy różnobarwnemi światłami. Że tutaj uroczystość św. Marcina obchodzą 10. listopada, pochodzi to stąd, że dnia
tego urodził się Marcin Luter i że raz w Nordhausenie obchodził urodziny swe, zaproszony do tego miasta przez ówczesnego
burmistrza Meinberga i kaznodzieję Justa Jonasa.
Tak tutaj, jak we wszystkich protestanckich krajach uroczystość świętomarcińską odnoszą mylnie do Marcina Lutra.
Podobnież w Erfurcie w wigilię św. Marcina przeciągają dzieci z palącemi się światłami, zwanemi światełkami
świętomarcińskiemi, wśród śpiewu po ulicach miasta. Wszędzie wśród tych pochodów zbierają dzieci przeróżne datki,
Szczególniejszą uwagę przy paleniu ogni świętomarcińskich zwrócić należy na spalanie koszów napełnionych owocami
i jadłem, na palące się koła, przeskakiwanie ogni, bieganie z zapalonemi głowniami po polu, jakoteż na rozsypywanie
popiołu po polach. .
Pisarz niemiecki Jan Fischart (1545-1589) w dziele swojem "Gargantua" wspomina już o spalaniu koszów. W Holandyi
bowiem, w okolicy Dortrechtu i Lugdunu Batawskiego, dzieci wiejskie wsypywały zebrane jabłka, orzechy, nieszpułki,
kasztany i ciastka do koszów, które ustawiały na roznieconych ogniach, a gdy kosze się zapalały, wywracały ję tak,
że zawartość ich rozsypywała się po ziemi; na to rzucały się dzieci i każde porywało, co które mogło. Dlatego też dzień
10. listopada zwie się do tej pory "schuddekorfstag", tj. .,Korbschüttetag" (dzień wytrząsania koszyków). Nad dolnym
Renem, w byłem hrabstwie Mark, podobnie zabawiają się dzieci do dziś dnia; we Westfalii zaś staczano palące się koszyki
albo koła ze wzgórzy i gór.
Palenie ogni świętomarcińskich wraz ze spalaniem koszów z owocami było dawniej bardzo rozpowszechnione w Niemczech;
dowodzą tego liczne pieśni świętomarcińskie, śpiewane dzisiaj przez dzieci w tych okolicach, gdzie zwyczaj ten całkowicie
zaginął. Również skakanie przez ognie świętomarcińskie było w dawniejszych czasach powszechnym zwyczajem, podobnie
jak skakanie podczas palenia sobótek i innych ogni. Dziś zwyczaj ten jest już rzadszy z powodu zakazów policyjnych;
w północnych Niemczech we wigilię lub w dzień św. Marcina skaczą dzieci przez zapalone świece, ustawiane w izbie na
podłodze. Dawniej ze spalonych ogni brano palące się głownie i biegano z niemi po zasiewach, gdyż ogniowi przypisywano
siłę zażegnywającą nieurodzaj, tudzież rozsypywano popiół z tych ognisk na oziminy, by je ochronić przed pastwą ślimaków.
Znaczenie palenia ogni świętomarcińskich bardzo trudno określić, gdyż palenie tych ogni, jakoteż wszystkie temu obrzędowi
towarzyszące zwyczaje powtarzają się przy innych okolicznościach wśród roku. Jedni przypisują palenie tych ogni cudownemu
ocaleniu św. Marcina z pożaru wybuchłego w jego celi, inni zaś podają je jako pamiątkę podpalenia przez św. Marcina
pogańskiej bóżnicy i uratowanie przezeń sąsiednich zabudowań. Bądźcobądź palenie ogni świętomarcińskich jest przeżytkiem
pogańskich obrzędów, podobnie jak palenie ogni na Wielkanoc, św. Jana, św. Michała, w Boże Narodzenie.
Zbieranie podarków przez dzieci i młodzież podczas pochodów świętomarcińskich jest także przeżytkiem z czasów pogańskich.
Pogańscy bowiem Germanie wypiekali w pewne dni świąteczne chleby, kołacze i ciastka, którym nadawali postaci swych bóstw.
W Hanowerskiem na cześć św. Marcina pieczono t. zw. rogalki świętomarcińskie, które jeszcze dzisiaj pieką na Ślązku,
w Czechach, w Saksonii górnej i w Szwabii we wigilię św. Marcina. Na Ślązku rogalki te spożywają albo na śniadania
albo też na wieczerzę po ponczu. W Księstwie Cieszyńskiem we wigilię przybywa św. Marcin na koniu i rozdaje dzieciom
rozmaite podarunki, między innymi także owe rogalki.
W innych okolicach niemieckich, np. w Rawenberskiem i w Oldenburskiem pieką t. zw. precle czyli obarzanki, we Westfalii
andruty, nad Renem placuszki hreczane z jabłkami drobno siekanemi i t. d.
Wspomniane rogalki świętomarcińskie - to zabytek dawnych ofiar pogańskich. Mają one bowiem postać półksiężyca,
przypominającego długie, krzywe rogi wołu albo krowy; był to więc symbol tych zwierząt, które ofiarowano jużto żywe, już
też pod postacią sztuczną, t. j. z ciasta wyrobione. Ponieważ zwierzęta poświęcano przed zabiciem, czyniono przeto tosamo
z ciastem, z którego wyrabiano wizerunki ze znakami tych zwierząt. Owe na ofiarę przeznaczone zwierzęta, które przypisywano
pewnym bóstwom, pod wpływem poświęcenia przez kapłana dokonanego, osiągały pewllą, tajemniczą, świętą siłę, przynoszącą
błogosławieństwo, ba nawet stosownie do okoliczności moc rozgrzeszającą. Przez spożycie takiego mięsa przechodziło na
spożywającego błogosławieństwo albo przebaczenie winy i grzechu. Tosamo powiedzieć możemy o chlebie, wogóle pieczywie
ofiarnem, znakiem zwierzęcia opatrzonem ; pieczywo to zastępowało ofiarę zwierzęcą. Wskutek poświęcenia przez kapłana
wchodziła w pieczywo tajemnicza, boska, grzechy gładząca lub błogosławieństwo przynosząca siła. która spływała sama przez
się i na spożywającego, To zapatrywanie z czasów pogańskich weszło w zwyczaje kościoła chrześcijańskiego, który z biegiem
wieków je uświęcił.
Obok tych niekrwawych ofiar były w użyciu daleko potężniejsze i skuteczniejsze ofiary krwawe. Że w listopadzie składano
powszechnie ofiary krwawe ze zwierząt, dowodzą tego dawne nazwy tego miesiąca. Podług Bedy (um. 738) u Anglów zwał
się ten miesiąc z powodu ofiar zwierzęcych bogom składanych miesiącem krwi, blotmonath (mensis immolationum,
quod in eo pecora, quae occisura erant, diis suis voverent).
Do dziś dnia wyraz angielski "to blote" albo "to bloate" znaczy .,wędzić, suszyć w dymie. na ogniu", dawniej "zarznąć, zabić".
U Holandczyków zwał się ten miesiąc slagtmaand, t. j. Schlachtmonat, albo też "smeermaand" , t. j. Schmeermonat, które to
wyrazy dobitnie wskazują na dawne ofiary krwawe w tej krainie bóstwom składane; dziś zaś przypominają potrzebę bicia bydła
dla przygotowania zapasów mięsnych na zimę, co jednak przypada częściej w grudniu niż w listopadzie.
Fryzowie zowią listopad także slachtsmoänne", Szwedzi "blotmänaad". "slagtmanad". Anglosaski wyraz "blotan", (ahd. pluozan,
altn. blôta znaczy "uczcić boga przez ofiarę". więc blotmonath tyle, co miesiąc ofiary. U Anglików dochował się jako
przeżytek tych pogańskich, krwawych listopadowych ofiar zwyczaj zabijania wołów, krów i świń w dzień św. Marcina
(Martlemas, Martilmas, Martimas) i wędzenia mięsa w kominie (martelmas- beef), zasalania mięsa, suszenia owoców i t. p.
Po wsiach nortumbryjskich wybierają się mniejsze rodziny wspólnie na kupno, t. zw. mart, t. j. kupują na spółkę jakąkolwiek
sztukę bydła, zabijają ją i sporządzają kiszki nadziane krwią, tłuszczem i kaszą owsianą i t. p.; kiszki te, blackpuddings
zwane, posyłają w podarunku krewnym i sąsiadom.
W Niemczech, przedewszystkiem w północnych dzielnicach, wieśniacy biją bydło na św. Marcina. Do dziś dnia jeszcze
w niektórych miejscowościach starodawnej Hanowerszczyzny, dzień, w którym bydło biją, zowią "Schlachtefest"; tu i ówdzie
sprawiają ucztę, na którą zapraszają krewnych i znajomych, jakoteż rozsyłają mięso, głównie zaś kiełbasy krewnym i sąsiadom.
Podobny zwyczaj, przypadający na tensam okres czasu, istnieje w samem mieście Żywcu, a z nim ściśle związane zaproszenia
na t. zw. "podgardle". Nazwa ta "Schlachtefest" wskazuje na dawną pogańską uroczystość, którą święcono w kółku rodzinnem,
a rozsyłanie mięsa, kiełbasy i kiszek na starożytną wspólną ofiarę. Lecz zabijanie bydła przeciągało się aż do miesiąca grudnia;
stąd to też pochodzi, że oba miesiące, listopad i grudzień, zowią się naprzemian "Schlachtmonate" .
Znaczenie tego prastarego święta zdaje się być jasne. Była to ogólna, religijna uroczystość, podczas której składano bogom
należny haracz z bydła, owiec i świń, z prośbą o opiekę nad bydłem. Pieczywa ze znakami boskich symbolów, krów, koni,
świń, kur, gęsi, należały do danin ofiarnych. Otóż ta ogólna uroczystość wywołała w następstwie owe małe, uroczyste
zwyczaje, przez mniejsze gminy albo rodziny wspólnie obchodzone, które utrzymały się do dziś dnia pod postacią
"Schlachtfest" w miesiącach listopadzie i grudniu. Gdy zaś w połowie VII. wieku ustanowiono na dzień 11. listopada
uroczystość ku czci św. Marcina, weszły przeto do zwyczajów kościelnych także pogańskie, które na ten okres czasu
przypadały, a to tem bardziej, że św. Marcin uchodził już wtedy za patrona pasterzy i bydła, tudzież niektórych ptaków.
Według wierzeń pogańskich było zawsze jedno lub kilka bóstw albo duchów opiekuńczych, które miały w opiece swojej
dom i obejście jego, role i łąki, pasterzy i trzody i chroniły ich od czarów i złych przygód. Ta głęboka wiara wywarła
swój wpływ również w czasach chrześcijańskich jako niepodlegające zadawnieni u starożytne dziedzictwo i przyczepiła się
powoli pod wpływem kościelnej legendy do osoby św. Marcina, jako osoby dobroczynnej i cuda działającej. W ten to sposób
został on patronem pasterzy.
W Bawaryi i Austryi wypędzają krowy po raz ostatni na pastwisko w wigilię św. Marcina; w wieczór ten przebiera się
pasterz za św. Marcina, obchodzi chaty i domy i daje każdemu wieśniakowi t. zw. różdżkę św. Marcina, posiadającą własności
lecznicze. Różdżkę tę wiją z gałązek brzozowych lub palmowych z kocankami (wierzba iwa), bardzo starannie przyozdobionych
wstążkami. Przy wręczaniu tej różdżki śpiewa lub wypowiada przebrany pasterz starodawne przysłowia, wyrażające życzenia,
by trzody, role i łąki były płodne i urodzajne w następnym roku. Te różdżki kładą wieśniacy poza drabinę żłobu, na dachu
lub też wieszają nad drzwiami stajni, gdyż chronią bydło przed czarami i złemi przygodami. Przy pierwszem wypędzaniu bydła
na wiosnę poganiają niemi dziewki bydło, aby się dobrze pasło. Starodawni Germanie uważali te różdżki za ucieleśnienie
w drzewie żyjącej duszy, będącej bóstwem wzrostu, urodzajności i płodności.
Św. Marcina uważano w dawnych wiekach za opiekuna psów, przedewszystkiem myśliwskich i pasterskich. W czasopiśmie
Haupta niejaki Müllenhof (1859. XI. 260) podał tekst modlitwy pochodzącej z 10. wieku, którą odmawiał myśliwy lub
pasterz, wychodząc zrana z domu, prosząc Chrystusa i św. Marcina pasterza, "by miał dziś psy w opiece swej, aby im ani wilk,
ani wilczyca nie szkodziły, czy to w lesie, czy w polu, czy też na drodze i by szczęśliwie i cało do domu powróciły".
Modlą się również do św. Marcina za końmi. We wsi Lengenfeldzie pod Welburgiem w Palatynacie bawarskim udaje się
w dzień św. Marcina proboszcz po mszy i kazaniu z monstrancyą w procesyi do kaplicy św. Marcina, znajdującej się poza
wsią. Tu czekają na niego właściciele koni z bliższej i dalszej okolicy. Proboszcz modli się z nimi i udziela błogosławieństwa.
Następnie wieśniacy dosiadają swych koni i objeżdżają kaplicę trzy razy dokoła, nie szczędząc za trzecim objazdem hojnych
datków pieniężnych przed wizerunkiem świętego, ustawionym na nakrytym stoliku zewnątrz kaplicy. Według wierzeń
tamtejszej ludności konie nie doznają nic złego przez cały rok.
W Szwabii zaś we wsi Hauerz, w powiecie Leutkirch, odprawiano dawniej kiermasz na św. Marcina, na który przybywali
mieszkańcy okoliczni, młodzi i starzy; chłopi składali św. Marcinowi wszelkiego rodzaju ofiary, jak plony polne, owoce,
konopie, len, mięso, jaja, smalec, masło, sery i t. p. W gospodach i karczmach biesiadowano i tańczono. Dnia następnego
odprawiano poprawiny kiermaszowe; w domu nikt nie pozostawał, każdy spieszył na "pokiermasze" . gdyż dnia tego
spożywano dary św. Marcinowi ofiarowane. Czego nie zjedzono, tudzież przedmioty, jak len, konopie i t. d., rozdzielano
pomiędzy uczestników. Niekiedy przynoszono z kościoła statuę św. Marcina do karczmy, aby sam naocznie widział, jak wesoło
i ochoczo spożywają jemu ofiarowane dary.
Św. Marcin jest wreszcie patronem ptaków. Wrony i gęsi, które w jesieni i na wiosnę przelatują gromadnie, zowią w niektórych
okolicach niemieckich, głównie nad Renem średnim, stadem św. Marcina albo kurami albo też ptakami św. Marcina, także
gęsiami błędnemi. Tu i ówdzie kukułkę zowią także ptakiem świętomarcińskim. Ptaszę świętomarcińskie, co to w podaniach
i baśniach o karłach i elfach przynosi dobrą wiadomość, co to śpiewem swym ostrzega pasterzy przed zawaleniem się groty,
było istotą bajeczną, istotą cudowną, należącą do niemieckiej baśni o bogach. Ptaszę to miało wszystkie barwy tęczy, śpiewało
ludziom zrozumiałemi słowy, ukazywało się zawsze jako zbawca ludzi w nędzy i biedzie, i nieraz przybierało postać karzełka.
Ptaszęciem tern miał być dzięcioł czarny czerwonogłowy, o którym podania nietylko zachodnio-europejskie, ale i nasze mówią,
że zna on pewną trawę tajemniczą czyli cudowną, rozryw-trawą zwaną, którą można góry i zamki otwierać i do skarbów
się dobierać. Dzięcioł ten był również ptaszyną św. Marcina. Wkońcu jaskółka, u Francuzów Le martinet zwana, tudzież
biedronka czyli zazulka były także poświęcone św. Marcinowi.
Z pomiędzy wszystkich atoli ptaków szczególniej gęś poświęconą była św. Marcinowi. Odgrywa ona główną rolę w ucztach
świętomarcińskich, od wieków sławionych i opiewanych. Uczty te urządzano raczej częściej we wigilię św. Marcina,
rzadziej w sam dzień jego imieniu poświęcony. Pierwotnie uczty te trwały kilka dni. Młodzi i starzy brali udział w ucztach
i biesiadach, które obchodzono w kółku rodzinnem wraz ze służbą domową. Później urządzała je także młodzież wiejska.
Nawet pastuchy i łowcy kwiczołów mieli swoją uroczystość świętomarcińską; tu i ówdzie zastawiają jeszcze dzisiaj stale
stoły, przy których znajomi, krewni i przyjaciele schodząc się spożywają zastawione potrawy. Zastawę tę tworzą upieczona
cielęcina, pieczeń wieprzowa, kurczęta pieczone, kiełbasy, a przedewszystkiem gęsina dobrze utuczona i upieczona. Bogatsi
dawali biedniejszym, by i ci mogli brać udział w tej uczcie świętomarcińskiej. Podczas uczty napoczynano młode wino i pito
winny moszcz wielkimi puharami i kielichami. Napoje te zwano winem świętomarcińskiem, bo pito je na cześć św. Marcina
Dlatego śpiewano:
Nun zu diesen Zeiten
SolIen wir alIe fröhlich sein,
Gensvögel bereiten.
Darzu trinken einen guten Wein,
singen und hofieren
in sant Mertens' Ehr!
Trącano się kielichami, wznoszono toasty, czcząc w ten sposób pamięć tego świętego. Rozbrzmiewały również pieśni
na pochwałę gęsi świętomarcińskiej, pito także według zwyczaju starodawnego zdrowie gęsi, W średnich wiekach odbywały
się przed temi ucztami takie zabawy i igrzyska; w umyślnie zbudowanym cyrku walczyły z sobą dwa dziki, aż wreszcie się
rozszarpały; mięso ich dzielono częścią między pospólstwo, lepsze zaś kawałki między przełożonych. Po uczcie tańczono.
Jest to także przeżytek starodawnych uczt i Iibacyi pogańskich na cześć bóstw urządzanych.
Trunkiem świętomarcińskim było i jest zawsze wino, gdyż od najdawniejszych czasów pierwsze kosztowanie i picie
świeżego wina przypadało na dzień św. Marcina. Zwyczaj ten powszechny jest w Niemczech, w Szwajcaryi, we Francyi
i w Holandyi. W okolicach, w których uprawiano wino, rozpoczynano pierwsze wino na św. Marcina; stąd pochodzi znane
przysłowie:
"Heb' an Martini, trink' Wein per circulum anni !"
tj. spuszczaj wino na św. Marcina i pij je przez cały rok!"
Dawne księgi czynszowe we winodajnych okolicach Niemiec i Szwajcaryi podają wykazy ilości wina składanego około
św. Marcina dziedzicom, klasztorom, kościołom, kaplicom i parafiom. Było to także w północnych Niemczech.
Tak np. miasto Lubeka z dawien dawna - pisze kronikarz z r. 1567 - dawała corocznie we wigilię św. Marcina dworowi
szweryńskiemu dwa wiadra starego reńskiego moszczu winnego, które od r. 1609 wymieniono na wino reńskie. Ten zwyczaj
dotrwał do r. 1817. Klasztor Eilenrostorf otrzymywał od r. 1353 wielką moc wina już to mszalnego, już też do użytku
konwentu; wino to musiano wypić do następnej wigilii św. Marcina. Indziej wydzielały klasztory wino w dzień św. Marcina.
W klasztorach wirtemberskich prałat był obowiązany dawać wino świętomarcińskie wszystkim mieszkańcom swej miejscowości.
Tak np. w probostwie w Hellingen w Koburskiem każdy lennik otrzymywał garniec, każdy starzec i każda kobieta po pół
garnca, parobcy i dziewki, nawet dzieci w kolebce po ćwierć garnca wina, We Würzburgu rozdawano wino ubogim w dzień
św. Marcina. W Hesyi w mieście Hanau jeszcze w 18. wieku corocznie w dni świętomarcińskie podług starodawnego zwyczaju
i obyczaju wydzielano obywatelom starego grodu po garncu wina świętomarcińskiego z piwnicy zamkowej. A w Szmalkaldenie
do dziś dnia dają corocznie na św. Marcina moszcz winny wszystkim urzędnikom, od najwyższego do najniższego, nawet
pastuchom i babkom obsługującym umarłych, wreszcie dwom szkotom męskim. Podczas rozdzielania wina dzwonią
w największy dzwon kościoła miejskiego. Według podania jakiś podróżny, którego wizerunek wisi na ratuszu, zabłąkał się
podczas wielkiej burzy, a usłyszawszy ów dzwon wielkomiejski, zdążył szczęśliwie, idąc za głosem dzwonu, do miasta, gdzie
z wdzięczności za ocalenie utworzył powyższą fundacyę winną.
Dzwonnicy dostają także moszcz. Winu świętomarcińskiemu przypisują rozmaite szczególne własności. Wino pite w dzień
św. Marcina użycza wiele siły i piękności. Dlatego też w Lesie Czeskim i Szumawach chłopcy i dziewczęta zgromadzają się
w karczmie i piją wspólnie. Aby dziewczęta przejęte pragnieniem, by jeszcze piękniejszemi były, nie przebrały miarki w piciu,
pilnują ich rodzice. Również wierzą, że za sprawą św. Marcina moszcz zamienia się w wino po 11. listopada; dlatego śpiewają:
"Auf Martini schlachtet man feistes Schwein,
Und wird der Most zu Wein",
jakoteż istnieje przysłowie: "Po św. Marcinie dobre wino",
"post Martinum bonum vinum".
Ale św. Marcin nietylko moszcz we wino obraca, lecz także umie wodę we wino przemienić. W Halli nad Salą dzieci
żupników zanoszą dzbanki z wodą do salin. Rodzice wylewają z nich potajemnie wodę i nalewają doń moszczu, a położywszy
na nich po rogalku świętomarcińskim, chowają je i polecają dzieciom modlić się do św. Marcina, aby przemienił wodę w wino.
Następnie udają się dzieci wieczorem do salin, szukają swoich dzbanków, wołając:
"Marteine, Marteine, mach' alle
Wasser zu Weine"
(Marcinku, Marcinku, przemień wodę we winko).
Że to picie wina, które także w Alzacyi od niepamiętnych czasów było w powszechnem użyciu, wyrodziło się z biegiem czasu
w opilstwo i nadużycia. nic w tem dziwnego. Już w dawnych czasach uskarżano się na to; niejednokrotnie wkraczały w to władze,
znosiły lub ograniczały ten zwyczaj, a jak dalece przekraczano w tych uroczystościach miarę, daje nam o tem wyobrażenie
przezwisko "Marcinek", "Martinsmann"; miano to nadawano człowiekowi, który cały majątek swój przehulał na pijatyce.
"Das Geld aus den Taschen,
Der Wein in dię Flaschen,
Die Gans vom Spiesz,
Da sauf und frisz,
wer sich vollsaufen kann,
wird ein rechter Martinsmann!"
Niemniej i we Francyi po ukończeniu winobrania (10. listo pada) przez długie czasy podczas uczty i tańców co się zowie
pito, przyczem najgorzej wychodził św. Marcin, gdyż wytworzyło się wyrażanie "le mol St. Martin", tj. dolegliwości
świętomarcińskie (niem. Katzenjammer), tudzież "martiner" tj. porządnie pić. W Littre'go słowniku języka francuskiego
(Paryż. 1873) czytamy: "le mal St. Martin, l'ivresse á cause qu'on s'énivrait beaucoup aux foires de St. Martin",
tj. "dolegliwości świętomarcińskie - to skutki pijaństwa, gdyż upijano się bardzo na jarmarkach świętomarcińskich".
Jedna z dawnych pieśni świętomarcińskich powiada, że św. Marcin pomagał jeść gęsi, z innej zaś pieśni dowiadujemy
się, że o tym, co dożył wysokiego wieku, powiadano, że musiał bardzo pomagać w jedzeniu gęsi świętomarcińskich. Ten
wyraz "pomagać" wskazuje na dawny zwyczaj wspólnego podczas uroczystości jedzenia pieczeni, jakoteż na to, że goście
świętomarcińscy ucztowali wraz ze św. Marcinem, a zarazem na cześć jego. Św. Marcin albo też pierwotny ów bóg
pogański, którego zastępuje, jest obecny biesiadzie, rozdzielając znak widomy uczty, tj. mięso poświęconej gęsi. Picie wina
na czyjąś cześć, czyjeś zdrowie jest starodawnym przeżytkiem pogańskich ofiar i biesiad. Podczas uczt pogańskich na cześć
bogów pito zdrowie bogów, następnie nieobecnych i zmarłych; tu szukać należy początków toastów.
Podczas tych biesiad lud siedział po obu stronach ognisk, ponad któremi wzdłuż nawy świątyni wisiały kipiące kotły ofiarne,
i wznosił ponad ognie rogi i puhary na cześć swych bogów.
W czasach chrześcijańskich pito na cześć świętych, którzy zajęli miejsce pogańskich bogów, tak np. św. Michała, św. Jana,
św. Gertrudy, jakoteż św. Marcina. Około 1000 r. zwyczaj picia zdrowia św. Marcina wprowadził król norweski Olaf
Tryggweson. We śnie ukazał mu się św. Marcin, wzywając go, aby jak na chrześcijanina przystało, podczas uczt pił raczej na
cześć jego, niż na cześć pogańskiego Tora, Odyna i innych bogów. jak w Niemczech szło przy tern piciu, poucza nas następujący
przykład. Cesarz Otton I. (um. 973) pił w klasztorze św. Emmerana w Ratyzbonie wraz z swymi towarzyszami na zakończenie
uczty na cześć św. Emmerana. Wśród tego wychylania puharów obejmowano się i całowano. zachęcając się nawzajem do
dalszego picia.
Picie zdrowia na cześć św. Marcina wziął kościół w pewną opiekę, starał się bowiem je ograniczyć. Czytamy u Rochholza:
"Picie i jedzenie podczas dawnych ofiar pogańskich, bogom składanych, ograniczono z biegiem czasu tylko na jeden puhar
poświęcanego, poblogoslawionego wina, którego w kościele udzielano obecnym, jako napoju świętomarcińskiego. Ale pito
także zdrowie gęsi". jest to również przeżytek pogańskiego zwyczaju, bo przy wszelkich uroczystościach wspominano
w pieśniach i toastach o zwierzętach, które spożywano. jeszcze w 16. wieku opowiadano o piciu pamięci gęsi (anseris memoria).
Ten zwyczaj dał następnie sposobność do powstania wielu pieśni, układanych i śpiewanych na cześć i pochwałę gęsi.
"Bruder Urban, gebt uns vinum,
so floeszen wirs ein, so trinken wirs ein,
die Gans, die will begossen sein,
sie will noch schwimmen und bad en, ja baden,
so wird uns wol geraten
haec anseris memoria!
W Karyntyi np. zgromadzają się corocznie pasterze we wieczór św. Marcina, smażą jaja w smalcu i wspólnie je spożywają.
W Smolinach (Harz) n. p. w Lerbachu pasterz trąbi na rogu, chodząc po wsi; wszędzie zapraszają go do izby, gdzie siada za
stołem, pali fajkę i pije. We Forstbachu pod Bensbergiem istniał w latach 70 zeszłego wieku zwyczaj,. że w dzień św. Marcina
zbierali się łowcy kwiczołów z całej okolicy i wspólnie biesiadowali; zabawy towarzyskie i tańce kończyły tę uroczystość.
Zabawy i tańce, które zawsze poprzedzały i kończyły uroczystość świętomarcińską, są również zabytkiem pogańskich
elementów zwyczajowych. Że uczta świętomarcińska sięga bardzo dawnych czasów, dowodzą tego zakazy, wydane przez synod
w Auxerres w r. 590 co do wigilijnych biesiad. O zabijaniu zwierząt na ofiarę w listopadzie wspomina Beda w 8. wieku.
Picie zdrowia na cześć św. Marcina wprowadza - jak wyżej powiedzieliśmy - około roku 1000 król norweski Tryggweson
prawdopodobnie przy uroczystości świętomarcińskiej. W r. 1179 niemieccy krzyżowcy obchodzili tę uroczystość na swój
sposób pod miastem Jaffą, a popiwszy się według przysłowia "jak cztery dziewki", stracili twierdzę i miasto.
W r. 1230 niejaki Stricker, prawdopodobnie austryacki poeta, napisał poemat na cześć św. Marcina i na picie jego zdrowia.
Od tych czasów przez dalsze wieki aż do dni dzisiejszych zwyczaj spożywania gęsi i picia wina na cześć św. Marcina utrzymał się
w mniejszych lub większych rozmiarach w całej zachodniej i północno-zachodniej Europie, przedewszystkiem w krajach przez
szczepy germańskie zamieszkanych; spotykamy się z nim w całych Niemczech, w Austryi, w Danii, w Szwecyi, w Norwegii,
w Anglii. tu i ówdzie we Francyi. Od zachodu zwyczaj ten wraz z kolonistami niemieckimi przerzucił się na ziemie polskie,
gdzie się też przyjął, czego dowodem dawne przysłowie;
"Dzień św. Marcina
Dużo gęsi zarzyna",
albo
Na Marcina
Gęś do komina.
Ale w miarę jak posuwamy się ku wschodowi, staje się ten zwyczaj coraz rzadszym. Zwyczaj jedzenia gęsiny sięga bardzo
odległych czasów. W starych kalendarzach spotykamy często wizerunek św. Marcina z gęsią albo dzień jego imienia wizerunkiem
gęsi lub pieczęcią gęsią przyozdobiony. We Francyi na dawnych pomnikach i malowidła ch szklanych widzieć można gęś obok
św. Marcina namalowaną. Najdawniejszą wzmiankę o gęsi świętomarcińskiej spotykamy u kompilatora kroniki klasztoru w Korbei
w Westfalii, Antoniego Snakenburga. mnicha korbejskiego, zmarłego w r. 1476. Mnich ten opowiada. że w r. 1171 niejaki Otelryk
ze Swalenburgu ofiarował w dzień św. Marcina mnichom klasztoru korbejskiego wielką srebrną gęś (argenteum anserem in festo
sancti Martini pro fraternitate obtuluit) Był to dar o wiele cennniejszy, niż tłusta. dobrze utuczona gęś, którą zresztą w w owym
czasie (XII. wieku) w dniu tego świętego składano w daninie duchowieństwu, podobnie jak jeszcze dzisiaj n. p. w Nasawskiem
księżom i nauczycielom, dawniej w niektórych miejscowościach w Szwabii, obecnie zamiast gęsi składają w onym dniu mieszkańcy
dary pieniężne. Np. w Linden pod Hanowerem jeszcze w r. 1876 otrzymywał nauczyciel na św. Marcina żywą gęś w podarunku.
Uczniowie i uczenice pierwszej klasy tej szkoły przynosili ją w koszu kwiatami i wstążkami przybranym i świeczkami dokoła
oświetlonym. Dar ten składali nauczycielowi wśród śpiewu pieśni świętomarcińskich. Za ten dar dnia następnego udawał się
nauczyciel z dziećmi na wycieczkę do poblizkiej miejscowości, gdzie się zabawiano do wieczora.
Zwyczaj spożywania gęsi w wieczór świętomarciński uzasadniają poniekąd różne legendy z życia św. Marcina. Legendy
te atoli bardzo odbiegają od siebie. Według jednej wersyi gęsi przeszkadzały św. Marcinowi podczas kazania; według innej
gęganiem miały go zdradzić, gdy obrany biskupem w Turonie czując się niegodnym piastowania tak wysokiego urzędu ukrył,
się w gęsiarni. Otóż za karę w jednym i drugim wypadku kazał św. Marcin zarzynać i piec gęsi, co też pIosnka nam powiada:
"Was haben doch die Gänse getan,
dasz so viel müszens leben lan?
Die Gans mit irem dadern...
Sant Martin han verraten...
Darumb tat man sie braten" .
Melchior de Fabris, proboszcz w Aweren, w dziele swojem: "Von der Marteingans" z r. 1597 twierdzi, że gęś spożywano,
bo bardzo ją ceniono dla wielkiej jej czujności. Według Leibniza, badacza starogermańskich zwyczajów, gęsi w pierwszej
połowie listopada, a więc około św. Marcina. są najtłustsze; jasną tedy rzeczą jest, że ludzie je wtedy zabijają i pieką na swój
pożytek. Przysłowie niemieckie powiada:
"Iss Gens Martini,
Wurst in festo ”Nicolai;
łss Błasii lemper,
Ha.ring oculi mei semper”.
t.j.
"Jedz gęś na św. Marcina,
Kiełbasy na św. Mikołaja,
Jedz jagnię na św. Błażeja,
Śledzia niech jedzą zawsze oczy moje".
Gęsi świętomarcińskiej przypisywano i przypisują rozmaite cudowne własności i skutki. Gęś bowiem była u wszystkich ludów
indogermańskich w Europie ptakiem swojskim. To pożyteczne, już w odległych czasach z dzikiej gęsi oswojone zwierzę
domowe uchodziło u starożytnych Greków za ulubionego ptaka, którego piękność powszechnie podziwiano.
Podług zapatrywania greckiego. gęsi były czujnymi stróżami domu; dlatego też na grobie dobrej gospodyni między innymi
ustawiano wizerunek gęsi, by w ten sposób uczcić czujność zmarłej. Rzymianki lubiały gęsi dla szybkiego ich rozmnażania się;
były one poświęcone .Junonie. Z wątroby gęsiej Rzymianin wróżył przyszłość. Tak np. Petronius Arbiter, zmarły w r. 67 po Chr.,
w dziele swojem "Satyrikon" powiada: "Recluso pectore anseris extraxit fortissimum iecur et inde mihi futura praedixit" ,
t. j. "otwarłszy pierś gęsi, wyjął potężną wątrobę i z niej wróżył mi".
U Germanów i Słowian miała i ma jeszcze gęś znaczenie wróżbiarskie. Ponieważ gęś jako zwierzę święte przed ofiarą
poświęcali kapłanie albo pan domu, przeto w każdej części składowej jej ciała tkwiła tern skuteczniejsza siła cudowna.
Już w odległej starożytności uchodziła gęś za wróżbitę pogody i niepogody. I tak np. gdy gęsi się myją, będzie deszcz (Niemcy);
gdy gęsi lub kury stoją na jednej nodze, będzie niepogoda (Ty- rol). Kto zobaczy naprzód na wiosnę gęś, będzie cały rok słaby,
jeżeli zaś źrebię ujrzy, będzie zdrów, (Bocheńskie, Pieniny). Gdy dzikie gęsi wysoko lecą do cieplic, to zima nie prędko nastanie,
a gdy nizko lecą, wkrótce zima nastąpi (Osieczany w Galicyi, Huculszczyzna). Do wróżenia jednak posłużyły tylko kości,
a przedewszystkiem kość piersiowa, którą dla widełkowatej postaci można łatwo zawiesić w izbie na belce, co do dziś dnia
w wielu okolicach się utrzymuje. Za ogólną regułę uchodziła i uchodzi jeszcze u Niemców, że brunatna kość piersiowa oznacza
śnieg a biała mróz. W Hesyi zaś powiadają, im jaśniejsza ta kość, tym ostrzejsza będzie zima. W Meklenburgu białe plamy na
kości oznaczają śnieg i łagodne powietrze, czerwone zaś mróz.
W Prusiech i na Litwie powiadają: Jeżeli kość piersiowa gęsi jest jasna i czysta, będzie ostra zima, jeżeli zaś ciemna, będzie
wiele śniegu i lagodne powietrze. U nas w Polsce i na Ślązku powiadają:
"Na św. Marcina
Najlepsza gęsina,
Patrz na piersi i na kości,
Jaka zima nam zagości".
Jeżeli kość biała, to zima będzie śnieżna i mroźna, pstra oznacza zimę niestałą; w polowie biała, a w połowie ciemna wróży
zimę w połowie ostrą, a w połowie lekką. W Krzeszowickiem (Galicya) powiadają: kość czysta oznacza suchy rok przyszły,
ciemnawa zaś rok wilgotny. Tu i ówdzie w Niemczech kość tę nazwano "kością kłamstwa", bo uznano ją za fałszywego
proroka pogody.
Z dnia św. Marcina prorokują o zimie. I tak:
"Gdy wiatr od południa w wigilię Marcina,
Będzie na pewno lekka zima". (Ślązk).
Albo:
Gdy Marcinowa gęś po wodzie,
Będzie Boże Narodzenie po lodzie (Król. Pol.\.
odwrotnie:
Na Marcina gęsi na lodzie,
W gody będą na wodzie. (Podhale).
Kiedy na Marcina lód,
Bywa błotno koło gód. (Ślązk).
W Niemczech powiadają:
Wenn die Martingans im Eis steht,
Das Christkindlein im Kote geht,
albo:
Das Christkindlein im Wasser geht
albo.:
Wenn es Martini friert,
Ist Weihnachten offenes Wetter.
jeżeli dzień św. Marcina jest suchy, będzie lima ostra, jeżeli wilgotny, zima niestateczna.
Ponieważ św. Marcin bywa przedstawiany na obrazach w postaci rycerza na koniu, więc gdy śnieg w tym dniu spadł, mówią,
że św. Marcin przyjechał na białym lub siwym koniu. a gdy niema jeszcze śniegu, że na wronym lub czarnym. Stąd też mamy
przysłowia:
Św. Marcin na białym koniu jedzie. (Powsz.).
Św. Marcin błoniem
Jedzie białym koniem. (Powsz.).
Gdy św. Marcin w śniegu przybieżał,
Będzie po pas całą zimę leżał. (Krakowskie).
Na św. Marcin deszcz lub chmury,
Czas niestateczny ponury;
Jasna zaś w ten dzień pogoda,
Znaczy mrozy, z drwa wygoda. (Żywiecczyzna).
Na Marcina - woda się ścina. (Miechów).
Św Marcin bez gęsi was tego nauczy:
Jeśli deszcz, niedostatek zimy wam dokuczy;
Jeśli jaśnie pogodny, miej zimy nadzieje,
Suchy mróz mokrych śniegów za kołnierz zawieje. (Ślązk).
W gospodarstwie koło chudoby czyli bydła krążą u nas takie zabobony. We wigilię św. Marcina daj bydłu na pierwsze danie
z rana równej słomy, aby równo i gładko wyglądało na wiosnę. Również daj mu cebulę, aby nie miało wszołów (Krośnieńskie).
Siew oziminy powinien być ukończony w odpowiedniej porze. Kto go przeciągnął w późną jesień do św. Marcina lub tylko do
św. Gawła, mawiają:
Gawłowy owies, Marcinkowe żytko,
Kota warta wszytko!
albo:
Dyabli wzieni wszytko.
W Smolinach (Harz) jest zwyczaj, że narzeczeni udają się w noc świętomarcińską wśród zupełnej ciemności do ogrodu
i urywają z drzewa owocowego po gałązce. a wróciwszy do izby, wsadzają je do wody. Jeżeli obie gałązki rozwiną się do
Bożego Narodzenia, będzie to dobrym znakiem dla narzeczonych, gdy zaś jedna z nich jest sucha albo w wodzie się nie
rozwinie, jest dla nich niepomyślną wróżbą.
W dzień św. Marcina nasi ludzie wiejscy nie mielą ani na małych ręcznych młynkach, ani w wielkich młynach wodnych.
Jakoż dyabli mie1i kiedyś młyny w arendzie i dlatego nikt nie mógł mleć. Św. Marcin namówił dyabłów i wziął od nich
młyny w arendę dotąd, aż cetyna (szpilki) z drzew opadnie. Dyabli myśleli, że cetyna tak obleci, jak inne liście. Gdy się
atoli zawiedli, pobiegli "druzgać" , t. j. obrywać ją, lecz na "jedlach" (jodłach) znaleźli krzyże, tj. gałązki drobne jodły
rozrastają się w kształcie krzyża, i uciekli. Tak tedy św. Marcin w święto swoje nie da mleć i nikt też w ten dzień nie miele,
a kto miele, temu się przez cały rok coś w młynie psuje, paprzyca się pali i czop. Na tę pamiątkę idą w św. Marcin do
lasu i łamią cetynę (gałązki z drzew szpilkowych), nawet przed św. Marcinem, używając jej na chójce, tj. miotły, ponieważ
nie obleci do roku, a nawet dłużej. Stawiają je także do kapusty, aby nie oblatywała. jak cetyna na św. Marcin.
(Z pod Babiejgóry).
Źródła o
1. Birlinger A. Aus Schwaben. Wiesbaden. 1874.
2. Cassel P. AItkirchliche Festkalender. Berlin. 1869.
3. Chamard E. Saint Martin et son monastere de Liguge. Paris. 1874.
4. Coussemaker O. Chants populaires des Flamands de France. Gent. 1856.
5. Duller E. Das deutsche Volk in seinen Mundarten, Sit- ten, Gebrauchen, Festen u. Trachten. Leipzig. 1849.
6. Engelien A. und Lahn W. Der Volksmund in der Mark Brandenburg. Berlin. 1868.
7. Erk L. Die deutschen Volkslieder. Essen u. Berlin. 1845.
8. Fahne A. Der Karneval. Ein Beitrag zur Kirchen - und Sittengeschichte. Koln.
9. Hełm I. Kulturpflanzen und Haustiere. Berlin. 1874.
10. Klöden K. Die Mark Brandenburg. Berlin. 1846.
11. Kehrein j. Volkssprache und Voikssitten in Nassau. Montabaur. 1873.
12. Kuhn Fr. Markische Sagen und Marchen. Berlin. 1843.
13. Kuhn Fr. Norddeutsche Sagen, Marchen und Gebrauche. Leipzig. 1848.
14. Kuhn Fr. Sagen, Gebrauche und Marchen aus Westfalen. Leipzig. 1859.
15. Marmhardt W. BaumkuJtus der Germanen und der Nachbarvolker. Berlin. 1875.
16. Reimann F. Deutsche Volksfeste. Leipzig. lH80.
17. Reinsberg-Düringsfeld O. Das festliche Jahr. Breslau. 1870. .
18. Reinkens J. H: Martin v. Tours. Gera. 1876.
19. Riickert H. KuIturgeschichte des deutschen V olks in der Zeit des Obergangs aus dem Heidentum in das Christentum.
Leipzig. 1854.
20. Schiller K. Tier- und Krauterbuch. Schwerin. 1864.
21. Seemann B. Hannoversche Sitten und Gebrauche in ihrer Beziehung zur Pflanzenwelt. Leipzig. 1862.
22. Simrock K. Martinslieder. Bonn. 1864.
23. Tschischwitz L. Nachklange germanischer Mythe in den Werken Shakespeare's. Halle. 1865.
24. Uhland J. AIte hoch - und niederdeutsche Volkslieder. Stuttgart. 1845.
25. Wessely A. Ikonographie. Leipzig. 1874.
o zwyczajach świętomarcińskich.
"Na św. Marcina
Najlepsza gęsina.
Patrz na piersi i na kości,
.Jaka zima nam zagości!"
Przysłowie staropolskie.
Dzień św. Marcina, przypadający na 11. listopada, przedstawia jedną z tych uroczystości kościelnych, z którą związały się liczne
a przeróżne, z czasów pogańskich pochodzące zwyczaje i obyczaje, zabobony i przesądy, które jeszcze po dziś dzień u wszystkich
narodów zachodnio-europejskich przychodzą w najrozmaitszych postaciach, jako przeżytki prastarej, w miesiącu
listopadzie obchodzonej, pogańskiej uroczystości jesiennej. W niniejszej pracy starać się będę na podstawie zwyczajów,
istniejących u ludów zachodnio-europejskich, odtworzyć choćby w zarysie obraz owej listopadowej uroczystości jesiennej,
a zarazem wykazać, jakto z biegiem wieków nasamprzód do osoby św. Marcina, a następnie do kościelnej jego uroczystości
niespostrzeżenie przyłączyły się liczne obchody, obrzędy i zwyczaje, które pierwotnie odnosiły się do uroczystości bóstw
pogańskich, jak np. Wodana u Germanów czyli Odyna u Skandynawczyków.
O św. Marcinie historya kościelna niewiele nam podaje, ale za to legenda mówi o nim bardzo obszernie. W każdym razie
musiał to być mąż wyposażony w szczególniejsze przymioty i cnoty, że wywarł głęboki wpływ nietylko na współczesnych,
ale i na późniejsze pokolenia. A wpływ ów nie pochodził z rozległej jego wiedzy i nauki, boć jej nie posiadał; przejęty
jednak nawskróś życiem i nauką Zbawiciela, o usposobieniu skłonnem do życia bogobojnego, z podkładem porywającym,
z wiarą w cuda, uważał się za święte naczynie Zbawiciela, za krzewiciela jego nauki i za zdolnego do czynienia. cudów,
których wielką liczbę legenda mu przypisuje. Nie wdając się w obszerne i krytyczne kreślenie życiorysu i czynów św. Marcina,
podam w krótkości z życia jego najważniejsze daty, wyjaśniając zarazem owe chwile z życia jego, do których lud przywiązał
głębsze znaczenie.
Św. Marcin urodził się w Subotycy, dzisiejszem mieście węgierskiem (niem. Steinamanger, węg. Szombathely, łać. Sabaria),
leżącem w stolicy żelaznogrodzkiej (niem. Eisenburger Komitat), z rodziców pogańskich w r. 336. Mając lat 10, bawił
w Pawii we Włoszech, gdzie przebywał ojciec jego jako trybun wojskowy. Tutaj młodego Marcinka przyjął tamtejszy biskup
do szkoły katechumenów. Zaledwie ukończył tu swe wykształcenie, przeznaczył go ojciec do służby wojskowej. Nieochrzczony
szesnastoletni, ale silnie zbudowany młodzieniec jako wódz straży wstąpił w r. 351 do wojska cesarza Konstancyusa, który w
latach 351-353 toczył wojnę z rywalem swoim Magnencyusem. Wojna wrzała od Panonii dolnej aż do GaIlii, gdzie
Konstancyus po śmierci swego przeciwnika w r. 353 osiadł stale w mieście Arelacie (dziś. Arles w Prowansyi nad dolnym
Rodanem), W tym czasie odbywał Marcin leże zimowe w Ambianie (Amiens). A były to czasy wielkiego zepsucia; wszelako
młody, bo 18 lat dopiero liczący Marcin, mając na oku ustawicznie życie Chrystusa, nie uległ ówczesnemu prądowi i jak mógł,
świadczył wszędzie dobre uczynki i łagodził nędzę ludzką. Za pobytu jego w Ambianie srożyła się bardzo ostra zima, która
pochłonęła wielką moc ludzi. Dla Marcina otworzyło się wtedy szerokie pole do działania humanitarnego, ale wkrótce też
wyczerpały się jego środki pieniężne.
Jednego dnia - było to w styczniu 354 r. - miał przejść przez bramę miejską do miasta Ambianu, gdy nagle zoczył mężczyznę
całkiem nagiego, od zimna się trzęsącego i błagającego napróżno przechodniów o wsparcie. Marcin nie namyślając się wiele,
zdejmuje..z siebie płaszcz, a przepołowiwszy go mieczem, jedną połową płaszcza okrywa nagiego, a drugą zachowuje dla
siebie. Wkrótce po tern zdarzeniu przyjął Marcin chrzest w Ambianie, a odbywszy pod wodzą Juliana, późniejszego cesarza
rzymskiego, Apostatą zwanego, wyprawę przeciw Alemanom, wystąpił w Wormacyi ze służby wojskowej, a idąc za
wewnętrznym popędem, został bojownikiem Chrystusowym. Wówczas słynął hiskup Hilary w Piktawach (Poitiers)
w Akwitanii. Do niego to udał się w r. 356 dwudziestoletni Marcin. Biskup widząc w nim dzielnego ducha chrześcijańskiego,
chciał go wynieść do godności dyakona; Marcin atoli w swojej skromności zadowolił się stanowiskiem egzorcysty. Wskutek
ciągłego obcowania ze światłym biskupem Hilarym, żarliwym obrońcą dogmatu o boskości Chrystusa i pogromcą aryanów,
nabył, jak na one czasy, dość ohszernych wiadomości kościelnych. Trapiła go przedewszystkiem niedola pogan, którzy
pozbawieni światła i błogosławieństwa bożego, pędzili żywot w bałwochwalstwie. Zapragnął tedy odszukać rodziców swoich
w pogaństwie żyjących i sprowadzić ich na drogę prawdy i cnoty.
Otrzymawszy pozwolenie od biskupa z warunkiem szybkiego powrotu, udał się do rodzinnej Panonii, odnalazł rodziców
swoich i po wielkich trudach udało mu się przynajmniej matkę pozyskać dla kościoła chrześcijańskiego. Wszelako wszedłszy
w zatargi z aryańskimi hiskupami swej ojczyzny, musiał z niej uciekać i po licznych prześladowaniach, jakich doznał we
Włoszech, ukrywając się przez dłuższy czas na wyspie Gallinaryi na morzu Liguryjskiem, przybył wreszcie w r. 360 do Piktaw,
gdzie też zastał ukochanego biskupa Hilarego, który codopiero powrócił z wygnania. Za jego zezwoleniem założył św. Marcin
klasztor, pierwszy na zachodzie, w odległości mili od Piktaw, gdzie później legła wieś Liguge. Zatopiony w studyum pisma św.,
cnotliwem i bogobojnem życiem swem ściągał tutaj tłumy młodzieży, której był i nauczycielem i wzorem. Podziwienia godne
czyny i rzadkie cuda szerzyły sławę jego daleko po ówczesnym świecie tak, że niespodziewanie i mimo swej woli przez
biskupów i lud powołany został na tron biskupi w Turonie (dziś. Tours) w r. 371. Na tern stanowisku rozpoczął błogą w skutki
pracę misyjną wśród okolicznej pogańskiej ludności; burzył świątynie pogańskie, niszczył bałwany i bożyszcza, a na ich miejsce
wznosił kaplice, kościoły i klasztory.
Wszelki przepych i wystawność usunął od siebie. Gdy tylko przybył do Turonu, zamieszkał w małej celi przy katedrze;
niezadługo jednak usunął się do pustelni, zbudowawszy sobie celę półgodziny drogi za miastem. Również uczniowie jego
osiedlali się w pobliżu niego i tak powstał w krótkim czasie klasztor, znany później pod nazwą opactwa Marmoutier (Martini
maius monasterium). Z tej siedziby udawał się do biskupiej katedry w Turonie, gdzie spełniał czynności swego powolania ;
stąd przedsiębrał podróże misyjne w towarzystwie swych uczniów po Akwitanii i sąsiednich prowincyach. Wszędzie wspierał
biednych, leczył chorych, nawracał pogan, względem możnych był dumny, względem słabych łagodny. Umarł w Candes (między
Turonem a Andegawą), dokąd udał się dla złagodzenia sporu między duchownymi, w r. 401, mając lat 65.
Dwa tysiące mnichów i niezliczona moc ludu z sąsiednich miast i wsi odprowadziły ciało zmarłego biskupa na miejsce
wiecznego spoczynku. Pochowano go tuż pod miastem Turonem. "W sposobie życia i działania jego" - powiada biograf jego
Reinkens - "w ruchu i spoczynku odbijała się zawsze wielka harmonia duszy jego", a dziejopisarz chrześcijański Sulpicyus
Sewer (365 - 425) powiada o nim: "Nikt nie widział go w gniewie, ani od namiętności opętanego, nigdy w nadmiernym
smutku, nigdy w rozpasanym śmiechu, lecz zawsze sobie równy i wierny zdawał się wychodzić poza naturę ludzką; z oblicza
jego tryskał zawsze spokojny blask szczęśliwej radości i wesołości" .
Żałować wypada, że nie posiadamy wiarygodnego opisu zewnętrznej postaci tego podziwienia godnego męża. Powiadają,
że gdy go powołano na tron biskupi, jako mnich był bardzo biedno ubrany, nieco nawet zaniedbany, włosy w nieładzie,
słowem bardzo skromny. Późniejsze wizerunki przedstawiają go przeważnie w postaci żołnierza. Na bramach kościelnych
widzimy go w płaszczu i na koniu; naj dawniejsze wizerunki przedstawiają go jako żołnierza na białym koniu w płaszczu
z mieczem i lancą. W kościołach, których jest patronem, widzimy go na koniu z mieczem w prawej ręce, a w lewej z połową
płaszcza podawaną ubogiemu. W starych kalendarzach obok św. Marcina znajduje się gęś namalowana.
Nad grobem św. Marcina wkrótce po śmierci jego wzniesiono kaplicę, na miejscu której z biegiem czasu stanęła wspaniała
bazylika. Niemal w 250 lat po jego śmierci, tj. w r. 650, papież Marcin ustanowił na dzień 11. listopada uroczystość kościelną,
poświęconą pamięci tego świętego męża. Od tego czasu rozpowszechniła się ta uroczystość kościelna wraz z wigilią i oktawą
w całym świecie katolickim, a szeregiem pięknych legend uwieńczona osoba św. Marcina stała się patronem nietylko Francyi,
lecz także Anglosasów w Anglii, trzech miast leśnych nad Renem w Szwajcaryi, krainy Eichsfeld pod Smolinami (Harz).
Fryzyi, arcybiskupstwa mogunckiego i wielu innych krain i licznych miast. Oprócz tego św. Marcin był patronem szczerze
żałujących grzeszników, urodzajności pól i łąk, patronem pasterzy, trzód, ptaków, głównie zaś gęsi i t. p.
I nic dziwnego, że wobec wielkiej czci, jaką temu świętemu mężowi oddawano, powstawaty w zachodniej Europie liczne
kościoły i kaplice, przedewszystkiem w Alzacyi, w Belgii, w Niemczech, w Czechach, niemniej i w Polsce. Czy mam
wspomnieć o licznych górach. wzgórzach i pagórkach, lasach, wsiach i miasteczkach, nazwanych imieniem św. Marcina?
A ileż to dzwonów kościelnych nosi miano i wizerunki tegoż świętego?
Z powodu tej powszechnej czci w Niemczech obchodzono kościelną uroczystość świętomarcińską ze szczególniejszem
nabożeństwem i przepychem. Ale była to uroczystość nietylko kościelna, ale i ludowa, bo z biegiem czasu z uroczystością
kościelną związała się z dawniejszych czasów pogańskich pochodząca zabawa ludowa, poświęcona bóstwom Donarowi i Frô,
przedewszystkiem zaś Wodanowi, jako bóstwu żniw, a przypadająca na początek listopada. Wiele zatem zwyczajów
świętomarcińskich jest przeżytkiem zwyczajów pogańskich uroczystości jesiennej, z tą różnicą, że miejsce bóstwa Wodana
zajął św. Marcin. Jak to się stało, będę się starał wyłuszczyć z różnych zwyczajów, do dziś zachowanych w rozmaitych okolicach
Europy zachodniej. a mających swe źródto w uroczystości jesiennej dawnych Germanów. Rozważymy przedewszystkiem
nasamprzód te starodawne zwyczaje, które mniej lub więcej skojarzyty się z kościelnymi obchodami. Pierwsze miejsce zajmują
tutaj pewne daniny, które w okresie świętomarcińskim składać musiano kościołowi. Czwarty kanon wielkiego angielskiego
synodu za panowania króla Iny z Wessex z r. 691, czy też 692 opiewa: "Daniny kościelne należy składać w dniu św. Marcina".
Jakie to były daniny, bliżej nie podano. Musiały być jednak różnorakie. Z dzieła Lingarda dowiadujemy się, że na św. Marcina
składali Anglosasowie na ołtarzu w kościele pewną oznaczoną miarę pszenicy, niekiedy także innego zboża, w zamian za chleb
i wino, które dawniej wierni przynosili, gdy brali udział w świętych misteryach. Ta danina zwała się "Kirkshot", tj. danina
kościelna. Wysokość tej daniny zależała od wartości domu, który zamieszkiwał składający ofiarę w czasie ostatnich świąt
Bożego Narodzenia. W Niemczech za czasów Karola W. dzień św. Marcina był dniem czynszowym, co w 9. wieku stało się
już powszechnym zwyczajem w całej zachodniej Europie. Również i kościół odbierał w tym czasie swoje daniny.
Tak np. mnisi otrzymywali tłuste świnki świętomarcińskie. Śpiewano bowiem:
»Die heidnischen Westfalen,
Sie schlachten nicht ein,
Die Mönche darauf befehlen
Ein feistes St. Martinschwein.«
We Wirtembergii obok gęsi, wołu i koguta występuje w dniu św. Marcina między darami także świnka, a w Starej Marchii
(Altmark) dnia 11. listopada zabijają do dnia dzisiejszego tłustego wieprza, śpiewając:
»Da kommt der grosze Märtein,
Schlacht' ein groszes, fettes Schwein «
Indziej zaś mówią:
»Sänt Märtine,
Schlacht feste Schwine!«
albo też:
»Marten, Marten, tien,
Schlacht en fest swien!«
W Norwegii jedzą jeszcze dzisiaj dość powszechnie w dniu św. Marcina prosiaka zamiast gęsi. Drugim rodzajem daniny
kościelnej były kurczęta świętomarcińskie. W Alzacyi dawano je klasztorom, w Nasawskiem otrzymywało duchowieństwo
11. listopada z obowiązku gęsi i kurczęta; rozumie się samo przez się, że indziej również tosamo się działo, jak np.
w Hanowerszczyźnie. Wogóle, jak badania historyczne wykazały, kurczęta świętomarcińskie składali duchowieństwu
wszędzie właściciele ziemscy.
Także gęsi dawano kościołom i klasztorom na św. Marcina. Ustawa beneficyalna czyli prebendarska klasztoru w Geisenfeld
w Bawaryi górnej z XIII. wieku mówi o gęsiach składanych na św. Marcina, a księga fundacyjna austryackiego klasztoru
św. Bernarda pod r. 1350 między innemi daninami wspomina o "dobrze utuczonej gęsi". Wogóle w dawnych wiekach gęś
była podatkiem, który na św. Marcina składać musieli lennicy o wschodzie słońca. Prawdopodobnie i w Hiszpanii składano
w owym dniu królowi dań, która zwała się "maftiniega".
Nietrudno domyśleć się, że wszelkie te daniny, składane przedewszystkiem duchowieństwu i kościołowi, jużto pod postacią
ziarna, już też zwierząt, pochodziły z utartego, dawnego zwyczaju składania darów na ofiarę w czasach pogańskich właśnie
w tym czasie, na który przypadł później obchód kościelny św. Marcina. Owe starodawne pogańskie dary ofiarne pobierał
pogański kapłan w pewne dni uroczyste od ludu częścią dla boga swego, częścią dla siebie. Te daniny utrzymały się także
w czasach chrześcijańskich. Trzymają się one najstarszych kościołów i klasztorów, które powstawały na miejscu dawnych
pogańskich bóżnic i gajów świętych, a z biegiem czasu uczepiły się także jako zwyczaj uświęcony również kościołów
i klasztorów później ufundowanych i do dni dzisiejszych się utrzymały, chociaż w postaci odmiennej.
Przypatrzmy się bliżej zabawie ludowej, znanej w całej zachodniej Europie, daleko poza granicami Niemiec, pod nazwą
"święta marcińskiego". Przeważna część zwyczajów odnosi się do wigilii św. Marcina, wieczora znanego w jednej pieśni
angielskiej z czasów królowej Elżbiety p. n. "the meny night oj Martinmass", tj. "wesoła noc św. Marcina". Według zwyczaju
germańskiego zaczynała się ta uroczystość wieczorem i trwała późno w noc. Te zwyczaje i zabawy pogańskie wślizgnęły się
także do obchodu wigilii (pervigiliae) kościoła rzymskiego, a że dopuszczano się wśród tych zabaw różnych swawoli
i zdrożności, kościół musiał je usuwać zapomocą surowych rozporządzeń.
W wigilię świętomarcińską, tj. to. listopada, w Holandyi i Belgii flamandzkiej, nad Renem, we Westfalii, w Hanowerskiem,
w Starej Marchii, w Braniborskiem, w Anspachskiem, tudzież w Szwabii obchodzą dzieci i ubodzy domy i chaty wśród śpiewu
t. zw. pieśni świętomarcińskich, zbierają do worka rozmaite datki, jak szynki, słoniny, kiełbasy, jaja, jabłka, gruszki, śliwki,
suszone owoce, orzechy, ciastka, także pieniądze, przedewszystkiem miedziane. Przytoczę jedną z tych pieśni z okolicy
Elberfeld i Barmen w literackim języku niemieckim, a nie w dolnoniemieckiem narzeczu, w jakiem właściwie śpiewają:
Martin ist ein guter Mann,
Der uns wal was geben kann.
Die Aepfel und die Birnen,
Die Nüsse gehen wal mit!
Junge Frau, junge Frau!
Lasst uns nicht zu lange stehn!
Der Tag, der geht zum Abend, zum Abend!
Wenn die Frau will nicht aufstehn,
Dann muss die Magd vorgehn.
Treppe auf und ab, Treppe auf und ab,
Greift wal in den Nüssesack,
Greift nur nicht daneben,
Sie werden uns wal was geben!
Frau, gebt was, Frau, hoIt was,
Ueber das Jahr wieder was!
Po odśpiewaniu czekają przez chwilę na dary, potem znów nucą:
Oben in den Schornsteinen
Hängen lange Würste,
Frau, gebt die langen,
Lasst die kurzen hangen.
albo:
Marten, zieh die Kuh am Schwanz,
Zieh sie nicht zu weit,
Sonst fällt sie in den Teich!
albo:
Märten hat ein Vogelchen,
Das ist sa rund wie ein Kügelchen,
Das stäubt daher, das fliegt daher,
Uiber den Rhein,
Wo die wackern Männchen sein!
Po otrzymaniu podarków na odchodnem dziękują szczodremu ofiarodawcy temi słowy:
Hier wohnt ein reicher Mann,
Der uns wol was geben kann,
Selig soll er leben!
Selig soll er sterben,
Das Himmelreich erwerben!
Gdy atoli ta rozbawiona zgraja młodzieży nie otrzyma żadnych darów, wtedy urządzają gospodarzowi lub gospodyni kocią
muzykę, śpiewając:
Märten, setze die Perücke auf,
Und setze den Geizhals oben drauf,
Geizhals! Geizhals! Geizhals!
i t. d.
Rozumie się samo przez się, że zebrane wiktuały spożywają wśród wesołych śmiechów i zabaw, a w tej uczcie biorą udział
także ubodzy. Nadmienić należy, że w ostatnich czasach już w wielu miejscowościach zanikają te zwyczaje z powodu zakazu
policyjnego. W Anspachskiem, w górach Taunus, przedewszystkiem zaś w Szwabii, chadzał dawnymi czasy, jeszcze w połowie
zeszłego wieku, przebrany i zamaskowany parobek, t. zw. Pelzmärten, z dzwonkiem krowim na szyi, od domu do domu,
od chaty do chaty, straszył dzieci i rozdawał razy, a odchodząc wrzucał do pokoju jabłka, gruszki suszone i orzechy.
W Holandyi zaś obchodzi jeszcze dzisiaj mężczyzna przebrany za biskupa, z zakrzywionym, długim kijem niby pastorałem
w ręce, wstępuje do izby dziecinnej i pyta, czy dzieci są grzeczne, a stosownie do otrzymanej odpowiedzi wrzuca im z kosza
do pokoju albo rózgi, albo też jabłka, orzechy, owoce suszone i ciastka, szybko odchodząc.
W tej uroczystości uchodzi św. Marcin za dobroczyńcę, który z bogatego skarbca swego rozdaje dary jako Wodan, który
tylko dobrych rzeczy ludziom użyczał. Odnosi się to do legendy która mieni św. Marcina opiekunem biednych i ubogich;
w istocie zaś rozumiane tu jest bóstwo, które św. Marcin zastępuje.
A to właśnie bóstwo według pojęć pogańskich udzielało błogosławieństwa w plonach polnych, ogrodowych i warzywnych.
Ludzie okazywali swą wdzięczność bóstwu, składajac mu haracz pod postacią rozmaitych danin jako ofiarę.
Ponieważ podarki zebrane przez dzieci są spożywane przy wspólnej uczcie, przeto uczta ta jest przeżytkiem biesiady
ofiarnej, urządzanej w każdej rodzinie lub większych stowarzyszeniach religijnych. Podczas biesiady śpiewano pieśni.
Dodać wypada, że w XIII. wieku w Augsburgu na św. Marcina obdarowywały się cechy. Np. cech tkacki składał bogate
dary swemu przełożonemu, tj. cechmistrzowi. Dowodzi to jakiejś dawniejszej uroczystości cechowej.
Że dzisiejsze pieśni świętomarcińskie w ogólności wskazują na dawniejsze pieśni przy różnych uroczystościach pogańskich
śpiewane, można stanowczo twierdzić, chociaż wiele z nich jest niezrozumiałych. Pieśni te w niektórych okolicach, jak np.
w Heiligenstadt w prowincyi saskiej, śpiewają wśród trzaskania biczami. Jest to przeżytek dawnego zwyczaju, mającego na
celu odpędzenie złych duchów i czarownic, zniszczenie ich szkodliwego wpływu na ludzi, bydło i plony poJne. Dziś jeszcze
np. w Eichsfeldzie, zachodniej dzielnicy prowincyi saskiej, chłopcy i parobcy we wigilię świętomarcińską, a w Alpach
styryjskich powszechnie we wieczory jesienne ciągną gromadnie po wszystkich drogach i drożynach, dzwoniąc i strzelając
z batogów jak najsilniej. Tak to dzwonienie, jak i strzelanje ma na celu zniszczenie wszelkich wpływów czarownic i demonów.
W innych okolicach Niemiec trzaskają powszechnie biczami na Zielone Święta.
Dzisiejsze pieśni świętomarcińskie, które we wigilię św. Marcina śpiewają w większej części miast, miasteczek, wsi
w Niemczech północnych, są rozpowszechnione do pewnej południowej granicy, którą można sobie wytyczyć od Koblencyi
nad Renem aż do Magdeburga nad Łabą. Od tej linii dalej na południe nie usłyszysz już pieśni tego rodzaju. Badając treść tych
pieśni, przychodzi się do przekonania, że to są nowożytne przeróbki starych pieśni i posiadają wiele wspólności z pieśniami
przy innych okolicznościach śpiewanemi. Te same wiersze, te same rymy, te same zwroty spotkasz w pieśniach żniwiarskich
i dożynkowych. Wskazuje to na dawniejszy ich początek. A jeżeli w dzisiejszem rozumieniu treść wskazuje, że się prosi
o owoce, wogóle o dary spożywcze lub o drzewo (ogień świętomarciński), łatwo dorozumieć się, że owe dziś zbierane
przedmioty były w starożytności darami ofiarnymi, które kapłan ze swymi towarzyszami pobierał od każdego dymnika swej
osady we wigilię nadchodzącej uroczystości jesiennej, jużto jako dary na ofiarę bóstwu, którego wyobrażenie obnoszono,
już też na swoje utrzymanie, a czyniono to zawsze wśród śpiewu pieśni na cześć Wodana i innych bóstw.
To zatem, co w zamierzchłych czasach czynili kapłani pogańscy, w czasach chrześcijańskich stało się zabawą dzieci.
Do powszechnych w Niemczech zabaw wigilijnych świętomarcińskich należy palenie ogni świętomarcińskich. Ognie te
palono dawniej w całych Niemczech, w Holandyi i w Belgii. może i dalej na zachód i północ: dziś palą je tu i ówdzie
w niektórych tylko miejscowościach, gdyż policya obawiając się pożarów, zabrania ich i tępi ten zwyczaj z roku na rok.
Ale już w dawniejszych czasach zakazywano w Niemczech palenia ogni nietylko świętomarcińskich, ale i świętojańskich,
jakoteż odgradowych; np. w Leiningen policya miejska w r. 1566. pod karą jednego guldena zakazała: "Mayen stecken,
Hagelbaum brennen, Johannsfeuer machen und daruber springen". Wr. 1787 ogłoszono w Trewirze z polecenia rządu
następujące obwieszczenie:
"Die Anzündung der sogenannten Fastnachts-, Hagel-, Johannis- und Martinsfeuer, oder wie
es sonst Namen haben mogen, welche nicht nur oft die benachbarten Ortschaften in Unruhe
und Schrecken versetzten, sondern auch feuergefährlich sind, zudem nur abergläubischen
Misbrauch und Mutwillen der jungen Burschen zum Grunde haben, werden für die Zukunft
durchaus verboten und sollen die ferner daran sich beteiligenden Contravenienten mit 14-tägigter
und längerer Arbeit auf der Landstrasse von Lokalbehorden bestraft werden".
W dolinie nad reńskiej we wigilię św. Marcina między Kolonią i Koblencyą, gdy tylko zapadnie zmrok, tysiące małych ogni
płonie na wzgórzach wzdłuż brzegów rzeki, odbijając się w falach Renu. Widok to cudowny. Według dyplomu hrabiego
Fryderyka z Moers z r. 1448. dzień św. Marcina zwał się dlatego "Funkentag" tj. "dniem iskier", "dniem ogni". Mianem
tem oznaczono także niedzielę lnvocavit, bo w tym dniu w Niemczech, w Tyrolu w Czechach i we Francyi palono pochodnie
i ognie na pomyślność i urodzajność pól i zasiewów. Atoli nie tylko na wzgórzach palą takie ognie. lecz wśród osad,
miasteczek i wsi znosi młodzież potrzebny materyał palny, jak słomę i chróst, zapala je i śpiewając tańczy naokoło ognia,
albo też na wynioślejsze miejsce we wsi znoszą słomę drzewo. tudzież beczki smolne, a zapaliwszy je, śpiewają:
Wir holen heute Holz und Stroh,
Hohoho, Froh! Proh! Froh!
Heiliger Saint Martino !
następnie tańczą i przez ogień skaczą. W księstwie Nasawskiem jeszcze w pierwszej połowie wieku 19. dzieci szkolne
przechodząc gromadnie przez miasto lub wieś i śpiewając, zbierały to drzewo. to słomę lub chróst i wynosiły w pole na
wzgórze, gdzie w obecności wielkiego tłumu widzów zapalały je z wieczorem. "Jak daleko ogień rzucał swój blask
lub jak daleko rozchodził się dym, tak daleko sięgające pola będą w przyszłym roku urodzajne".
W okolicy gór Eifel we wsi Maifeld zapalają chłopcy i dziewczęta wielkie ognie przed wieczerzą; we wsi Schleiden
młodzi ludzie wychodzą ze wsi z zapalonemi pochodniami, do wysokich tyk przywiązanemi, a wyszedłszy na poblizkie
wzgórze lub górę, modlą się, poczem powróciwszy do wsi, udają się do karczmy, gdzie tańczą do późnej nocy.
W Hesyi na kilka dni wcześniej lub później po św. Marcinie urządzają mieszkańcy jednodniowy taniec, połączony
z biesiadą dla zaproszonych gości.
W Belgii zapalali dawniej chłopcy ogień w nocy świętomarcińskiej i śpiewali różm: pieśni do tego obchodu przywiązane, np.:
»Stookt vyer an, maakt vyer,
Sinte Marten komt hier,
Met syne bloote armen,
Hy soude hem geerne warmen".
t.zn. "Palcie ognie. krzeszcie ognie, św. Marcin idzie tu; jego ręce gołe są. ogrzeje je chętnie tu!"
Nietylko we wigilię, ale w sarn dzień św. Marcina, wieczorem palono i palą jeszcze ognie świętomarcińskie po wzgórzach
w różnych miejscowościach w górach Eifel; tańczą naokoło nich, a uczestnicy tej zabawy, np. w Eupen, otrzymują na
wieczerzę bryję i andruty. Indziej znowu ze wzgórzy staczano palące się koła. We wsi Fleringen, także w górach Eifel,
w obwodzie Prünn, istniał dawniej zwyczaj, zwany "Mierteskorf", na oznaczenie radości, że zbiór ziemniaków, wogóle
sprzęt jakiegokolwiek plonu polnego ukończono pomyślnie i zbierali tedy młodzieńcy stare i nieużyteczne kosze we wsi,
znosili je na poblizkie wzgórze, układali z nich stos, a za najściem nocy zapalali.
Największy i najlepszy kosz wypełniony słomą i chróstem zapalano i z pochyłości wzgórza staczano na dół.
W Holandyi, w Belgii flamandzkiej i w Saksonii dolnej palono również ognie świętomarcińskie, około których tańczono
wśród śpiewu; dziś zaś zamiast tych ogni zapalają dzieci latarnie papierowe i świece. W Gronindze w Holandyi, tudzież we
Fryzyi przeciągają dzieci z papierowemi latarniami po ulicach miasta wśród śpiewu pieśni świętomarcińskich. We Fürne,
mieście zachodnio-flandryjskiem, we wigilię św. Marcina zgromadzają się dzieci bez różnicy wieku i płci na obszernem
wolnem miejscu, każde z latarnią papierową na drążku; zamiast tej latarni zawieszają na drążku wydrążony burak ze świeczką.
Wśród śpiewu obchodzą dzieci wszystkie ulice miasta. W mieście Kleve obnoszą chłopcy podczas tego pochodu po mieście
na kijach wielkie cukierkami i ciastkami wypełnione torby. Z każdej torby zwisa długi pasek papieru, do ziemi sięgający,
który zapalają i spalają aż do torby.
W Linden w Hanowerskiem, tudzież w Salzhemmendorfie zawieszają na tykach wydrążone dynie, w których tkwią zapalone
świece woskowe; w Düsseldorfie i indziej chodzą z barwnemi latarniami papierowemi i lampionami.
W Meklenburgu, w Oldenburgu i w Lubece obok papierowych latarni obnoszą koszyczki i ogórki ze świeczkami, śpiewając
pieśni rymowane podczas pochodu po mieście. W Eichsfeldzie koło Heiligenstadt puszczają na rzeczce Geislede zapalone
świeczki w łupinkach orzechowych. W Nordhausenie już popołudniu we wigilię św. Marcina tłumne orszaki dzieci
i niedorostków obchodzą miasto, wydając wesołe okrzyki radości i dzwoniąc dzwoneczkami, poczem pod wieczór iluminują
wszystkie domy różnobarwnemi światłami. Że tutaj uroczystość św. Marcina obchodzą 10. listopada, pochodzi to stąd, że dnia
tego urodził się Marcin Luter i że raz w Nordhausenie obchodził urodziny swe, zaproszony do tego miasta przez ówczesnego
burmistrza Meinberga i kaznodzieję Justa Jonasa.
Tak tutaj, jak we wszystkich protestanckich krajach uroczystość świętomarcińską odnoszą mylnie do Marcina Lutra.
Podobnież w Erfurcie w wigilię św. Marcina przeciągają dzieci z palącemi się światłami, zwanemi światełkami
świętomarcińskiemi, wśród śpiewu po ulicach miasta. Wszędzie wśród tych pochodów zbierają dzieci przeróżne datki,
Szczególniejszą uwagę przy paleniu ogni świętomarcińskich zwrócić należy na spalanie koszów napełnionych owocami
i jadłem, na palące się koła, przeskakiwanie ogni, bieganie z zapalonemi głowniami po polu, jakoteż na rozsypywanie
popiołu po polach. .
Pisarz niemiecki Jan Fischart (1545-1589) w dziele swojem "Gargantua" wspomina już o spalaniu koszów. W Holandyi
bowiem, w okolicy Dortrechtu i Lugdunu Batawskiego, dzieci wiejskie wsypywały zebrane jabłka, orzechy, nieszpułki,
kasztany i ciastka do koszów, które ustawiały na roznieconych ogniach, a gdy kosze się zapalały, wywracały ję tak,
że zawartość ich rozsypywała się po ziemi; na to rzucały się dzieci i każde porywało, co które mogło. Dlatego też dzień
10. listopada zwie się do tej pory "schuddekorfstag", tj. .,Korbschüttetag" (dzień wytrząsania koszyków). Nad dolnym
Renem, w byłem hrabstwie Mark, podobnie zabawiają się dzieci do dziś dnia; we Westfalii zaś staczano palące się koszyki
albo koła ze wzgórzy i gór.
Palenie ogni świętomarcińskich wraz ze spalaniem koszów z owocami było dawniej bardzo rozpowszechnione w Niemczech;
dowodzą tego liczne pieśni świętomarcińskie, śpiewane dzisiaj przez dzieci w tych okolicach, gdzie zwyczaj ten całkowicie
zaginął. Również skakanie przez ognie świętomarcińskie było w dawniejszych czasach powszechnym zwyczajem, podobnie
jak skakanie podczas palenia sobótek i innych ogni. Dziś zwyczaj ten jest już rzadszy z powodu zakazów policyjnych;
w północnych Niemczech we wigilię lub w dzień św. Marcina skaczą dzieci przez zapalone świece, ustawiane w izbie na
podłodze. Dawniej ze spalonych ogni brano palące się głownie i biegano z niemi po zasiewach, gdyż ogniowi przypisywano
siłę zażegnywającą nieurodzaj, tudzież rozsypywano popiół z tych ognisk na oziminy, by je ochronić przed pastwą ślimaków.
Znaczenie palenia ogni świętomarcińskich bardzo trudno określić, gdyż palenie tych ogni, jakoteż wszystkie temu obrzędowi
towarzyszące zwyczaje powtarzają się przy innych okolicznościach wśród roku. Jedni przypisują palenie tych ogni cudownemu
ocaleniu św. Marcina z pożaru wybuchłego w jego celi, inni zaś podają je jako pamiątkę podpalenia przez św. Marcina
pogańskiej bóżnicy i uratowanie przezeń sąsiednich zabudowań. Bądźcobądź palenie ogni świętomarcińskich jest przeżytkiem
pogańskich obrzędów, podobnie jak palenie ogni na Wielkanoc, św. Jana, św. Michała, w Boże Narodzenie.
Zbieranie podarków przez dzieci i młodzież podczas pochodów świętomarcińskich jest także przeżytkiem z czasów pogańskich.
Pogańscy bowiem Germanie wypiekali w pewne dni świąteczne chleby, kołacze i ciastka, którym nadawali postaci swych bóstw.
W Hanowerskiem na cześć św. Marcina pieczono t. zw. rogalki świętomarcińskie, które jeszcze dzisiaj pieką na Ślązku,
w Czechach, w Saksonii górnej i w Szwabii we wigilię św. Marcina. Na Ślązku rogalki te spożywają albo na śniadania
albo też na wieczerzę po ponczu. W Księstwie Cieszyńskiem we wigilię przybywa św. Marcin na koniu i rozdaje dzieciom
rozmaite podarunki, między innymi także owe rogalki.
W innych okolicach niemieckich, np. w Rawenberskiem i w Oldenburskiem pieką t. zw. precle czyli obarzanki, we Westfalii
andruty, nad Renem placuszki hreczane z jabłkami drobno siekanemi i t. d.
Wspomniane rogalki świętomarcińskie - to zabytek dawnych ofiar pogańskich. Mają one bowiem postać półksiężyca,
przypominającego długie, krzywe rogi wołu albo krowy; był to więc symbol tych zwierząt, które ofiarowano jużto żywe, już
też pod postacią sztuczną, t. j. z ciasta wyrobione. Ponieważ zwierzęta poświęcano przed zabiciem, czyniono przeto tosamo
z ciastem, z którego wyrabiano wizerunki ze znakami tych zwierząt. Owe na ofiarę przeznaczone zwierzęta, które przypisywano
pewnym bóstwom, pod wpływem poświęcenia przez kapłana dokonanego, osiągały pewllą, tajemniczą, świętą siłę, przynoszącą
błogosławieństwo, ba nawet stosownie do okoliczności moc rozgrzeszającą. Przez spożycie takiego mięsa przechodziło na
spożywającego błogosławieństwo albo przebaczenie winy i grzechu. Tosamo powiedzieć możemy o chlebie, wogóle pieczywie
ofiarnem, znakiem zwierzęcia opatrzonem ; pieczywo to zastępowało ofiarę zwierzęcą. Wskutek poświęcenia przez kapłana
wchodziła w pieczywo tajemnicza, boska, grzechy gładząca lub błogosławieństwo przynosząca siła. która spływała sama przez
się i na spożywającego, To zapatrywanie z czasów pogańskich weszło w zwyczaje kościoła chrześcijańskiego, który z biegiem
wieków je uświęcił.
Obok tych niekrwawych ofiar były w użyciu daleko potężniejsze i skuteczniejsze ofiary krwawe. Że w listopadzie składano
powszechnie ofiary krwawe ze zwierząt, dowodzą tego dawne nazwy tego miesiąca. Podług Bedy (um. 738) u Anglów zwał
się ten miesiąc z powodu ofiar zwierzęcych bogom składanych miesiącem krwi, blotmonath (mensis immolationum,
quod in eo pecora, quae occisura erant, diis suis voverent).
Do dziś dnia wyraz angielski "to blote" albo "to bloate" znaczy .,wędzić, suszyć w dymie. na ogniu", dawniej "zarznąć, zabić".
U Holandczyków zwał się ten miesiąc slagtmaand, t. j. Schlachtmonat, albo też "smeermaand" , t. j. Schmeermonat, które to
wyrazy dobitnie wskazują na dawne ofiary krwawe w tej krainie bóstwom składane; dziś zaś przypominają potrzebę bicia bydła
dla przygotowania zapasów mięsnych na zimę, co jednak przypada częściej w grudniu niż w listopadzie.
Fryzowie zowią listopad także slachtsmoänne", Szwedzi "blotmänaad". "slagtmanad". Anglosaski wyraz "blotan", (ahd. pluozan,
altn. blôta znaczy "uczcić boga przez ofiarę". więc blotmonath tyle, co miesiąc ofiary. U Anglików dochował się jako
przeżytek tych pogańskich, krwawych listopadowych ofiar zwyczaj zabijania wołów, krów i świń w dzień św. Marcina
(Martlemas, Martilmas, Martimas) i wędzenia mięsa w kominie (martelmas- beef), zasalania mięsa, suszenia owoców i t. p.
Po wsiach nortumbryjskich wybierają się mniejsze rodziny wspólnie na kupno, t. zw. mart, t. j. kupują na spółkę jakąkolwiek
sztukę bydła, zabijają ją i sporządzają kiszki nadziane krwią, tłuszczem i kaszą owsianą i t. p.; kiszki te, blackpuddings
zwane, posyłają w podarunku krewnym i sąsiadom.
W Niemczech, przedewszystkiem w północnych dzielnicach, wieśniacy biją bydło na św. Marcina. Do dziś dnia jeszcze
w niektórych miejscowościach starodawnej Hanowerszczyzny, dzień, w którym bydło biją, zowią "Schlachtefest"; tu i ówdzie
sprawiają ucztę, na którą zapraszają krewnych i znajomych, jakoteż rozsyłają mięso, głównie zaś kiełbasy krewnym i sąsiadom.
Podobny zwyczaj, przypadający na tensam okres czasu, istnieje w samem mieście Żywcu, a z nim ściśle związane zaproszenia
na t. zw. "podgardle". Nazwa ta "Schlachtefest" wskazuje na dawną pogańską uroczystość, którą święcono w kółku rodzinnem,
a rozsyłanie mięsa, kiełbasy i kiszek na starożytną wspólną ofiarę. Lecz zabijanie bydła przeciągało się aż do miesiąca grudnia;
stąd to też pochodzi, że oba miesiące, listopad i grudzień, zowią się naprzemian "Schlachtmonate" .
Znaczenie tego prastarego święta zdaje się być jasne. Była to ogólna, religijna uroczystość, podczas której składano bogom
należny haracz z bydła, owiec i świń, z prośbą o opiekę nad bydłem. Pieczywa ze znakami boskich symbolów, krów, koni,
świń, kur, gęsi, należały do danin ofiarnych. Otóż ta ogólna uroczystość wywołała w następstwie owe małe, uroczyste
zwyczaje, przez mniejsze gminy albo rodziny wspólnie obchodzone, które utrzymały się do dziś dnia pod postacią
"Schlachtfest" w miesiącach listopadzie i grudniu. Gdy zaś w połowie VII. wieku ustanowiono na dzień 11. listopada
uroczystość ku czci św. Marcina, weszły przeto do zwyczajów kościelnych także pogańskie, które na ten okres czasu
przypadały, a to tem bardziej, że św. Marcin uchodził już wtedy za patrona pasterzy i bydła, tudzież niektórych ptaków.
Według wierzeń pogańskich było zawsze jedno lub kilka bóstw albo duchów opiekuńczych, które miały w opiece swojej
dom i obejście jego, role i łąki, pasterzy i trzody i chroniły ich od czarów i złych przygód. Ta głęboka wiara wywarła
swój wpływ również w czasach chrześcijańskich jako niepodlegające zadawnieni u starożytne dziedzictwo i przyczepiła się
powoli pod wpływem kościelnej legendy do osoby św. Marcina, jako osoby dobroczynnej i cuda działającej. W ten to sposób
został on patronem pasterzy.
W Bawaryi i Austryi wypędzają krowy po raz ostatni na pastwisko w wigilię św. Marcina; w wieczór ten przebiera się
pasterz za św. Marcina, obchodzi chaty i domy i daje każdemu wieśniakowi t. zw. różdżkę św. Marcina, posiadającą własności
lecznicze. Różdżkę tę wiją z gałązek brzozowych lub palmowych z kocankami (wierzba iwa), bardzo starannie przyozdobionych
wstążkami. Przy wręczaniu tej różdżki śpiewa lub wypowiada przebrany pasterz starodawne przysłowia, wyrażające życzenia,
by trzody, role i łąki były płodne i urodzajne w następnym roku. Te różdżki kładą wieśniacy poza drabinę żłobu, na dachu
lub też wieszają nad drzwiami stajni, gdyż chronią bydło przed czarami i złemi przygodami. Przy pierwszem wypędzaniu bydła
na wiosnę poganiają niemi dziewki bydło, aby się dobrze pasło. Starodawni Germanie uważali te różdżki za ucieleśnienie
w drzewie żyjącej duszy, będącej bóstwem wzrostu, urodzajności i płodności.
Św. Marcina uważano w dawnych wiekach za opiekuna psów, przedewszystkiem myśliwskich i pasterskich. W czasopiśmie
Haupta niejaki Müllenhof (1859. XI. 260) podał tekst modlitwy pochodzącej z 10. wieku, którą odmawiał myśliwy lub
pasterz, wychodząc zrana z domu, prosząc Chrystusa i św. Marcina pasterza, "by miał dziś psy w opiece swej, aby im ani wilk,
ani wilczyca nie szkodziły, czy to w lesie, czy w polu, czy też na drodze i by szczęśliwie i cało do domu powróciły".
Modlą się również do św. Marcina za końmi. We wsi Lengenfeldzie pod Welburgiem w Palatynacie bawarskim udaje się
w dzień św. Marcina proboszcz po mszy i kazaniu z monstrancyą w procesyi do kaplicy św. Marcina, znajdującej się poza
wsią. Tu czekają na niego właściciele koni z bliższej i dalszej okolicy. Proboszcz modli się z nimi i udziela błogosławieństwa.
Następnie wieśniacy dosiadają swych koni i objeżdżają kaplicę trzy razy dokoła, nie szczędząc za trzecim objazdem hojnych
datków pieniężnych przed wizerunkiem świętego, ustawionym na nakrytym stoliku zewnątrz kaplicy. Według wierzeń
tamtejszej ludności konie nie doznają nic złego przez cały rok.
W Szwabii zaś we wsi Hauerz, w powiecie Leutkirch, odprawiano dawniej kiermasz na św. Marcina, na który przybywali
mieszkańcy okoliczni, młodzi i starzy; chłopi składali św. Marcinowi wszelkiego rodzaju ofiary, jak plony polne, owoce,
konopie, len, mięso, jaja, smalec, masło, sery i t. p. W gospodach i karczmach biesiadowano i tańczono. Dnia następnego
odprawiano poprawiny kiermaszowe; w domu nikt nie pozostawał, każdy spieszył na "pokiermasze" . gdyż dnia tego
spożywano dary św. Marcinowi ofiarowane. Czego nie zjedzono, tudzież przedmioty, jak len, konopie i t. d., rozdzielano
pomiędzy uczestników. Niekiedy przynoszono z kościoła statuę św. Marcina do karczmy, aby sam naocznie widział, jak wesoło
i ochoczo spożywają jemu ofiarowane dary.
Św. Marcin jest wreszcie patronem ptaków. Wrony i gęsi, które w jesieni i na wiosnę przelatują gromadnie, zowią w niektórych
okolicach niemieckich, głównie nad Renem średnim, stadem św. Marcina albo kurami albo też ptakami św. Marcina, także
gęsiami błędnemi. Tu i ówdzie kukułkę zowią także ptakiem świętomarcińskim. Ptaszę świętomarcińskie, co to w podaniach
i baśniach o karłach i elfach przynosi dobrą wiadomość, co to śpiewem swym ostrzega pasterzy przed zawaleniem się groty,
było istotą bajeczną, istotą cudowną, należącą do niemieckiej baśni o bogach. Ptaszę to miało wszystkie barwy tęczy, śpiewało
ludziom zrozumiałemi słowy, ukazywało się zawsze jako zbawca ludzi w nędzy i biedzie, i nieraz przybierało postać karzełka.
Ptaszęciem tern miał być dzięcioł czarny czerwonogłowy, o którym podania nietylko zachodnio-europejskie, ale i nasze mówią,
że zna on pewną trawę tajemniczą czyli cudowną, rozryw-trawą zwaną, którą można góry i zamki otwierać i do skarbów
się dobierać. Dzięcioł ten był również ptaszyną św. Marcina. Wkońcu jaskółka, u Francuzów Le martinet zwana, tudzież
biedronka czyli zazulka były także poświęcone św. Marcinowi.
Z pomiędzy wszystkich atoli ptaków szczególniej gęś poświęconą była św. Marcinowi. Odgrywa ona główną rolę w ucztach
świętomarcińskich, od wieków sławionych i opiewanych. Uczty te urządzano raczej częściej we wigilię św. Marcina,
rzadziej w sam dzień jego imieniu poświęcony. Pierwotnie uczty te trwały kilka dni. Młodzi i starzy brali udział w ucztach
i biesiadach, które obchodzono w kółku rodzinnem wraz ze służbą domową. Później urządzała je także młodzież wiejska.
Nawet pastuchy i łowcy kwiczołów mieli swoją uroczystość świętomarcińską; tu i ówdzie zastawiają jeszcze dzisiaj stale
stoły, przy których znajomi, krewni i przyjaciele schodząc się spożywają zastawione potrawy. Zastawę tę tworzą upieczona
cielęcina, pieczeń wieprzowa, kurczęta pieczone, kiełbasy, a przedewszystkiem gęsina dobrze utuczona i upieczona. Bogatsi
dawali biedniejszym, by i ci mogli brać udział w tej uczcie świętomarcińskiej. Podczas uczty napoczynano młode wino i pito
winny moszcz wielkimi puharami i kielichami. Napoje te zwano winem świętomarcińskiem, bo pito je na cześć św. Marcina
Dlatego śpiewano:
Nun zu diesen Zeiten
SolIen wir alIe fröhlich sein,
Gensvögel bereiten.
Darzu trinken einen guten Wein,
singen und hofieren
in sant Mertens' Ehr!
Trącano się kielichami, wznoszono toasty, czcząc w ten sposób pamięć tego świętego. Rozbrzmiewały również pieśni
na pochwałę gęsi świętomarcińskiej, pito także według zwyczaju starodawnego zdrowie gęsi, W średnich wiekach odbywały
się przed temi ucztami takie zabawy i igrzyska; w umyślnie zbudowanym cyrku walczyły z sobą dwa dziki, aż wreszcie się
rozszarpały; mięso ich dzielono częścią między pospólstwo, lepsze zaś kawałki między przełożonych. Po uczcie tańczono.
Jest to także przeżytek starodawnych uczt i Iibacyi pogańskich na cześć bóstw urządzanych.
Trunkiem świętomarcińskim było i jest zawsze wino, gdyż od najdawniejszych czasów pierwsze kosztowanie i picie
świeżego wina przypadało na dzień św. Marcina. Zwyczaj ten powszechny jest w Niemczech, w Szwajcaryi, we Francyi
i w Holandyi. W okolicach, w których uprawiano wino, rozpoczynano pierwsze wino na św. Marcina; stąd pochodzi znane
przysłowie:
"Heb' an Martini, trink' Wein per circulum anni !"
tj. spuszczaj wino na św. Marcina i pij je przez cały rok!"
Dawne księgi czynszowe we winodajnych okolicach Niemiec i Szwajcaryi podają wykazy ilości wina składanego około
św. Marcina dziedzicom, klasztorom, kościołom, kaplicom i parafiom. Było to także w północnych Niemczech.
Tak np. miasto Lubeka z dawien dawna - pisze kronikarz z r. 1567 - dawała corocznie we wigilię św. Marcina dworowi
szweryńskiemu dwa wiadra starego reńskiego moszczu winnego, które od r. 1609 wymieniono na wino reńskie. Ten zwyczaj
dotrwał do r. 1817. Klasztor Eilenrostorf otrzymywał od r. 1353 wielką moc wina już to mszalnego, już też do użytku
konwentu; wino to musiano wypić do następnej wigilii św. Marcina. Indziej wydzielały klasztory wino w dzień św. Marcina.
W klasztorach wirtemberskich prałat był obowiązany dawać wino świętomarcińskie wszystkim mieszkańcom swej miejscowości.
Tak np. w probostwie w Hellingen w Koburskiem każdy lennik otrzymywał garniec, każdy starzec i każda kobieta po pół
garnca, parobcy i dziewki, nawet dzieci w kolebce po ćwierć garnca wina, We Würzburgu rozdawano wino ubogim w dzień
św. Marcina. W Hesyi w mieście Hanau jeszcze w 18. wieku corocznie w dni świętomarcińskie podług starodawnego zwyczaju
i obyczaju wydzielano obywatelom starego grodu po garncu wina świętomarcińskiego z piwnicy zamkowej. A w Szmalkaldenie
do dziś dnia dają corocznie na św. Marcina moszcz winny wszystkim urzędnikom, od najwyższego do najniższego, nawet
pastuchom i babkom obsługującym umarłych, wreszcie dwom szkotom męskim. Podczas rozdzielania wina dzwonią
w największy dzwon kościoła miejskiego. Według podania jakiś podróżny, którego wizerunek wisi na ratuszu, zabłąkał się
podczas wielkiej burzy, a usłyszawszy ów dzwon wielkomiejski, zdążył szczęśliwie, idąc za głosem dzwonu, do miasta, gdzie
z wdzięczności za ocalenie utworzył powyższą fundacyę winną.
Dzwonnicy dostają także moszcz. Winu świętomarcińskiemu przypisują rozmaite szczególne własności. Wino pite w dzień
św. Marcina użycza wiele siły i piękności. Dlatego też w Lesie Czeskim i Szumawach chłopcy i dziewczęta zgromadzają się
w karczmie i piją wspólnie. Aby dziewczęta przejęte pragnieniem, by jeszcze piękniejszemi były, nie przebrały miarki w piciu,
pilnują ich rodzice. Również wierzą, że za sprawą św. Marcina moszcz zamienia się w wino po 11. listopada; dlatego śpiewają:
"Auf Martini schlachtet man feistes Schwein,
Und wird der Most zu Wein",
jakoteż istnieje przysłowie: "Po św. Marcinie dobre wino",
"post Martinum bonum vinum".
Ale św. Marcin nietylko moszcz we wino obraca, lecz także umie wodę we wino przemienić. W Halli nad Salą dzieci
żupników zanoszą dzbanki z wodą do salin. Rodzice wylewają z nich potajemnie wodę i nalewają doń moszczu, a położywszy
na nich po rogalku świętomarcińskim, chowają je i polecają dzieciom modlić się do św. Marcina, aby przemienił wodę w wino.
Następnie udają się dzieci wieczorem do salin, szukają swoich dzbanków, wołając:
"Marteine, Marteine, mach' alle
Wasser zu Weine"
(Marcinku, Marcinku, przemień wodę we winko).
Że to picie wina, które także w Alzacyi od niepamiętnych czasów było w powszechnem użyciu, wyrodziło się z biegiem czasu
w opilstwo i nadużycia. nic w tem dziwnego. Już w dawnych czasach uskarżano się na to; niejednokrotnie wkraczały w to władze,
znosiły lub ograniczały ten zwyczaj, a jak dalece przekraczano w tych uroczystościach miarę, daje nam o tem wyobrażenie
przezwisko "Marcinek", "Martinsmann"; miano to nadawano człowiekowi, który cały majątek swój przehulał na pijatyce.
"Das Geld aus den Taschen,
Der Wein in dię Flaschen,
Die Gans vom Spiesz,
Da sauf und frisz,
wer sich vollsaufen kann,
wird ein rechter Martinsmann!"
Niemniej i we Francyi po ukończeniu winobrania (10. listo pada) przez długie czasy podczas uczty i tańców co się zowie
pito, przyczem najgorzej wychodził św. Marcin, gdyż wytworzyło się wyrażanie "le mol St. Martin", tj. dolegliwości
świętomarcińskie (niem. Katzenjammer), tudzież "martiner" tj. porządnie pić. W Littre'go słowniku języka francuskiego
(Paryż. 1873) czytamy: "le mal St. Martin, l'ivresse á cause qu'on s'énivrait beaucoup aux foires de St. Martin",
tj. "dolegliwości świętomarcińskie - to skutki pijaństwa, gdyż upijano się bardzo na jarmarkach świętomarcińskich".
Jedna z dawnych pieśni świętomarcińskich powiada, że św. Marcin pomagał jeść gęsi, z innej zaś pieśni dowiadujemy
się, że o tym, co dożył wysokiego wieku, powiadano, że musiał bardzo pomagać w jedzeniu gęsi świętomarcińskich. Ten
wyraz "pomagać" wskazuje na dawny zwyczaj wspólnego podczas uroczystości jedzenia pieczeni, jakoteż na to, że goście
świętomarcińscy ucztowali wraz ze św. Marcinem, a zarazem na cześć jego. Św. Marcin albo też pierwotny ów bóg
pogański, którego zastępuje, jest obecny biesiadzie, rozdzielając znak widomy uczty, tj. mięso poświęconej gęsi. Picie wina
na czyjąś cześć, czyjeś zdrowie jest starodawnym przeżytkiem pogańskich ofiar i biesiad. Podczas uczt pogańskich na cześć
bogów pito zdrowie bogów, następnie nieobecnych i zmarłych; tu szukać należy początków toastów.
Podczas tych biesiad lud siedział po obu stronach ognisk, ponad któremi wzdłuż nawy świątyni wisiały kipiące kotły ofiarne,
i wznosił ponad ognie rogi i puhary na cześć swych bogów.
W czasach chrześcijańskich pito na cześć świętych, którzy zajęli miejsce pogańskich bogów, tak np. św. Michała, św. Jana,
św. Gertrudy, jakoteż św. Marcina. Około 1000 r. zwyczaj picia zdrowia św. Marcina wprowadził król norweski Olaf
Tryggweson. We śnie ukazał mu się św. Marcin, wzywając go, aby jak na chrześcijanina przystało, podczas uczt pił raczej na
cześć jego, niż na cześć pogańskiego Tora, Odyna i innych bogów. jak w Niemczech szło przy tern piciu, poucza nas następujący
przykład. Cesarz Otton I. (um. 973) pił w klasztorze św. Emmerana w Ratyzbonie wraz z swymi towarzyszami na zakończenie
uczty na cześć św. Emmerana. Wśród tego wychylania puharów obejmowano się i całowano. zachęcając się nawzajem do
dalszego picia.
Picie zdrowia na cześć św. Marcina wziął kościół w pewną opiekę, starał się bowiem je ograniczyć. Czytamy u Rochholza:
"Picie i jedzenie podczas dawnych ofiar pogańskich, bogom składanych, ograniczono z biegiem czasu tylko na jeden puhar
poświęcanego, poblogoslawionego wina, którego w kościele udzielano obecnym, jako napoju świętomarcińskiego. Ale pito
także zdrowie gęsi". jest to również przeżytek pogańskiego zwyczaju, bo przy wszelkich uroczystościach wspominano
w pieśniach i toastach o zwierzętach, które spożywano. jeszcze w 16. wieku opowiadano o piciu pamięci gęsi (anseris memoria).
Ten zwyczaj dał następnie sposobność do powstania wielu pieśni, układanych i śpiewanych na cześć i pochwałę gęsi.
"Bruder Urban, gebt uns vinum,
so floeszen wirs ein, so trinken wirs ein,
die Gans, die will begossen sein,
sie will noch schwimmen und bad en, ja baden,
so wird uns wol geraten
haec anseris memoria!
W Karyntyi np. zgromadzają się corocznie pasterze we wieczór św. Marcina, smażą jaja w smalcu i wspólnie je spożywają.
W Smolinach (Harz) n. p. w Lerbachu pasterz trąbi na rogu, chodząc po wsi; wszędzie zapraszają go do izby, gdzie siada za
stołem, pali fajkę i pije. We Forstbachu pod Bensbergiem istniał w latach 70 zeszłego wieku zwyczaj,. że w dzień św. Marcina
zbierali się łowcy kwiczołów z całej okolicy i wspólnie biesiadowali; zabawy towarzyskie i tańce kończyły tę uroczystość.
Zabawy i tańce, które zawsze poprzedzały i kończyły uroczystość świętomarcińską, są również zabytkiem pogańskich
elementów zwyczajowych. Że uczta świętomarcińska sięga bardzo dawnych czasów, dowodzą tego zakazy, wydane przez synod
w Auxerres w r. 590 co do wigilijnych biesiad. O zabijaniu zwierząt na ofiarę w listopadzie wspomina Beda w 8. wieku.
Picie zdrowia na cześć św. Marcina wprowadza - jak wyżej powiedzieliśmy - około roku 1000 król norweski Tryggweson
prawdopodobnie przy uroczystości świętomarcińskiej. W r. 1179 niemieccy krzyżowcy obchodzili tę uroczystość na swój
sposób pod miastem Jaffą, a popiwszy się według przysłowia "jak cztery dziewki", stracili twierdzę i miasto.
W r. 1230 niejaki Stricker, prawdopodobnie austryacki poeta, napisał poemat na cześć św. Marcina i na picie jego zdrowia.
Od tych czasów przez dalsze wieki aż do dni dzisiejszych zwyczaj spożywania gęsi i picia wina na cześć św. Marcina utrzymał się
w mniejszych lub większych rozmiarach w całej zachodniej i północno-zachodniej Europie, przedewszystkiem w krajach przez
szczepy germańskie zamieszkanych; spotykamy się z nim w całych Niemczech, w Austryi, w Danii, w Szwecyi, w Norwegii,
w Anglii. tu i ówdzie we Francyi. Od zachodu zwyczaj ten wraz z kolonistami niemieckimi przerzucił się na ziemie polskie,
gdzie się też przyjął, czego dowodem dawne przysłowie;
"Dzień św. Marcina
Dużo gęsi zarzyna",
albo
Na Marcina
Gęś do komina.
Ale w miarę jak posuwamy się ku wschodowi, staje się ten zwyczaj coraz rzadszym. Zwyczaj jedzenia gęsiny sięga bardzo
odległych czasów. W starych kalendarzach spotykamy często wizerunek św. Marcina z gęsią albo dzień jego imienia wizerunkiem
gęsi lub pieczęcią gęsią przyozdobiony. We Francyi na dawnych pomnikach i malowidła ch szklanych widzieć można gęś obok
św. Marcina namalowaną. Najdawniejszą wzmiankę o gęsi świętomarcińskiej spotykamy u kompilatora kroniki klasztoru w Korbei
w Westfalii, Antoniego Snakenburga. mnicha korbejskiego, zmarłego w r. 1476. Mnich ten opowiada. że w r. 1171 niejaki Otelryk
ze Swalenburgu ofiarował w dzień św. Marcina mnichom klasztoru korbejskiego wielką srebrną gęś (argenteum anserem in festo
sancti Martini pro fraternitate obtuluit) Był to dar o wiele cennniejszy, niż tłusta. dobrze utuczona gęś, którą zresztą w w owym
czasie (XII. wieku) w dniu tego świętego składano w daninie duchowieństwu, podobnie jak jeszcze dzisiaj n. p. w Nasawskiem
księżom i nauczycielom, dawniej w niektórych miejscowościach w Szwabii, obecnie zamiast gęsi składają w onym dniu mieszkańcy
dary pieniężne. Np. w Linden pod Hanowerem jeszcze w r. 1876 otrzymywał nauczyciel na św. Marcina żywą gęś w podarunku.
Uczniowie i uczenice pierwszej klasy tej szkoły przynosili ją w koszu kwiatami i wstążkami przybranym i świeczkami dokoła
oświetlonym. Dar ten składali nauczycielowi wśród śpiewu pieśni świętomarcińskich. Za ten dar dnia następnego udawał się
nauczyciel z dziećmi na wycieczkę do poblizkiej miejscowości, gdzie się zabawiano do wieczora.
Zwyczaj spożywania gęsi w wieczór świętomarciński uzasadniają poniekąd różne legendy z życia św. Marcina. Legendy
te atoli bardzo odbiegają od siebie. Według jednej wersyi gęsi przeszkadzały św. Marcinowi podczas kazania; według innej
gęganiem miały go zdradzić, gdy obrany biskupem w Turonie czując się niegodnym piastowania tak wysokiego urzędu ukrył,
się w gęsiarni. Otóż za karę w jednym i drugim wypadku kazał św. Marcin zarzynać i piec gęsi, co też pIosnka nam powiada:
"Was haben doch die Gänse getan,
dasz so viel müszens leben lan?
Die Gans mit irem dadern...
Sant Martin han verraten...
Darumb tat man sie braten" .
Melchior de Fabris, proboszcz w Aweren, w dziele swojem: "Von der Marteingans" z r. 1597 twierdzi, że gęś spożywano,
bo bardzo ją ceniono dla wielkiej jej czujności. Według Leibniza, badacza starogermańskich zwyczajów, gęsi w pierwszej
połowie listopada, a więc około św. Marcina. są najtłustsze; jasną tedy rzeczą jest, że ludzie je wtedy zabijają i pieką na swój
pożytek. Przysłowie niemieckie powiada:
"Iss Gens Martini,
Wurst in festo ”Nicolai;
łss Błasii lemper,
Ha.ring oculi mei semper”.
t.j.
"Jedz gęś na św. Marcina,
Kiełbasy na św. Mikołaja,
Jedz jagnię na św. Błażeja,
Śledzia niech jedzą zawsze oczy moje".
Gęsi świętomarcińskiej przypisywano i przypisują rozmaite cudowne własności i skutki. Gęś bowiem była u wszystkich ludów
indogermańskich w Europie ptakiem swojskim. To pożyteczne, już w odległych czasach z dzikiej gęsi oswojone zwierzę
domowe uchodziło u starożytnych Greków za ulubionego ptaka, którego piękność powszechnie podziwiano.
Podług zapatrywania greckiego. gęsi były czujnymi stróżami domu; dlatego też na grobie dobrej gospodyni między innymi
ustawiano wizerunek gęsi, by w ten sposób uczcić czujność zmarłej. Rzymianki lubiały gęsi dla szybkiego ich rozmnażania się;
były one poświęcone .Junonie. Z wątroby gęsiej Rzymianin wróżył przyszłość. Tak np. Petronius Arbiter, zmarły w r. 67 po Chr.,
w dziele swojem "Satyrikon" powiada: "Recluso pectore anseris extraxit fortissimum iecur et inde mihi futura praedixit" ,
t. j. "otwarłszy pierś gęsi, wyjął potężną wątrobę i z niej wróżył mi".
U Germanów i Słowian miała i ma jeszcze gęś znaczenie wróżbiarskie. Ponieważ gęś jako zwierzę święte przed ofiarą
poświęcali kapłanie albo pan domu, przeto w każdej części składowej jej ciała tkwiła tern skuteczniejsza siła cudowna.
Już w odległej starożytności uchodziła gęś za wróżbitę pogody i niepogody. I tak np. gdy gęsi się myją, będzie deszcz (Niemcy);
gdy gęsi lub kury stoją na jednej nodze, będzie niepogoda (Ty- rol). Kto zobaczy naprzód na wiosnę gęś, będzie cały rok słaby,
jeżeli zaś źrebię ujrzy, będzie zdrów, (Bocheńskie, Pieniny). Gdy dzikie gęsi wysoko lecą do cieplic, to zima nie prędko nastanie,
a gdy nizko lecą, wkrótce zima nastąpi (Osieczany w Galicyi, Huculszczyzna). Do wróżenia jednak posłużyły tylko kości,
a przedewszystkiem kość piersiowa, którą dla widełkowatej postaci można łatwo zawiesić w izbie na belce, co do dziś dnia
w wielu okolicach się utrzymuje. Za ogólną regułę uchodziła i uchodzi jeszcze u Niemców, że brunatna kość piersiowa oznacza
śnieg a biała mróz. W Hesyi zaś powiadają, im jaśniejsza ta kość, tym ostrzejsza będzie zima. W Meklenburgu białe plamy na
kości oznaczają śnieg i łagodne powietrze, czerwone zaś mróz.
W Prusiech i na Litwie powiadają: Jeżeli kość piersiowa gęsi jest jasna i czysta, będzie ostra zima, jeżeli zaś ciemna, będzie
wiele śniegu i lagodne powietrze. U nas w Polsce i na Ślązku powiadają:
"Na św. Marcina
Najlepsza gęsina,
Patrz na piersi i na kości,
Jaka zima nam zagości".
Jeżeli kość biała, to zima będzie śnieżna i mroźna, pstra oznacza zimę niestałą; w polowie biała, a w połowie ciemna wróży
zimę w połowie ostrą, a w połowie lekką. W Krzeszowickiem (Galicya) powiadają: kość czysta oznacza suchy rok przyszły,
ciemnawa zaś rok wilgotny. Tu i ówdzie w Niemczech kość tę nazwano "kością kłamstwa", bo uznano ją za fałszywego
proroka pogody.
Z dnia św. Marcina prorokują o zimie. I tak:
"Gdy wiatr od południa w wigilię Marcina,
Będzie na pewno lekka zima". (Ślązk).
Albo:
Gdy Marcinowa gęś po wodzie,
Będzie Boże Narodzenie po lodzie (Król. Pol.\.
odwrotnie:
Na Marcina gęsi na lodzie,
W gody będą na wodzie. (Podhale).
Kiedy na Marcina lód,
Bywa błotno koło gód. (Ślązk).
W Niemczech powiadają:
Wenn die Martingans im Eis steht,
Das Christkindlein im Kote geht,
albo:
Das Christkindlein im Wasser geht
albo.:
Wenn es Martini friert,
Ist Weihnachten offenes Wetter.
jeżeli dzień św. Marcina jest suchy, będzie lima ostra, jeżeli wilgotny, zima niestateczna.
Ponieważ św. Marcin bywa przedstawiany na obrazach w postaci rycerza na koniu, więc gdy śnieg w tym dniu spadł, mówią,
że św. Marcin przyjechał na białym lub siwym koniu. a gdy niema jeszcze śniegu, że na wronym lub czarnym. Stąd też mamy
przysłowia:
Św. Marcin na białym koniu jedzie. (Powsz.).
Św. Marcin błoniem
Jedzie białym koniem. (Powsz.).
Gdy św. Marcin w śniegu przybieżał,
Będzie po pas całą zimę leżał. (Krakowskie).
Na św. Marcin deszcz lub chmury,
Czas niestateczny ponury;
Jasna zaś w ten dzień pogoda,
Znaczy mrozy, z drwa wygoda. (Żywiecczyzna).
Na Marcina - woda się ścina. (Miechów).
Św Marcin bez gęsi was tego nauczy:
Jeśli deszcz, niedostatek zimy wam dokuczy;
Jeśli jaśnie pogodny, miej zimy nadzieje,
Suchy mróz mokrych śniegów za kołnierz zawieje. (Ślązk).
W gospodarstwie koło chudoby czyli bydła krążą u nas takie zabobony. We wigilię św. Marcina daj bydłu na pierwsze danie
z rana równej słomy, aby równo i gładko wyglądało na wiosnę. Również daj mu cebulę, aby nie miało wszołów (Krośnieńskie).
Siew oziminy powinien być ukończony w odpowiedniej porze. Kto go przeciągnął w późną jesień do św. Marcina lub tylko do
św. Gawła, mawiają:
Gawłowy owies, Marcinkowe żytko,
Kota warta wszytko!
albo:
Dyabli wzieni wszytko.
W Smolinach (Harz) jest zwyczaj, że narzeczeni udają się w noc świętomarcińską wśród zupełnej ciemności do ogrodu
i urywają z drzewa owocowego po gałązce. a wróciwszy do izby, wsadzają je do wody. Jeżeli obie gałązki rozwiną się do
Bożego Narodzenia, będzie to dobrym znakiem dla narzeczonych, gdy zaś jedna z nich jest sucha albo w wodzie się nie
rozwinie, jest dla nich niepomyślną wróżbą.
W dzień św. Marcina nasi ludzie wiejscy nie mielą ani na małych ręcznych młynkach, ani w wielkich młynach wodnych.
Jakoż dyabli mie1i kiedyś młyny w arendzie i dlatego nikt nie mógł mleć. Św. Marcin namówił dyabłów i wziął od nich
młyny w arendę dotąd, aż cetyna (szpilki) z drzew opadnie. Dyabli myśleli, że cetyna tak obleci, jak inne liście. Gdy się
atoli zawiedli, pobiegli "druzgać" , t. j. obrywać ją, lecz na "jedlach" (jodłach) znaleźli krzyże, tj. gałązki drobne jodły
rozrastają się w kształcie krzyża, i uciekli. Tak tedy św. Marcin w święto swoje nie da mleć i nikt też w ten dzień nie miele,
a kto miele, temu się przez cały rok coś w młynie psuje, paprzyca się pali i czop. Na tę pamiątkę idą w św. Marcin do
lasu i łamią cetynę (gałązki z drzew szpilkowych), nawet przed św. Marcinem, używając jej na chójce, tj. miotły, ponieważ
nie obleci do roku, a nawet dłużej. Stawiają je także do kapusty, aby nie oblatywała. jak cetyna na św. Marcin.
(Z pod Babiejgóry).
Źródła o
1. Birlinger A. Aus Schwaben. Wiesbaden. 1874.
2. Cassel P. AItkirchliche Festkalender. Berlin. 1869.
3. Chamard E. Saint Martin et son monastere de Liguge. Paris. 1874.
4. Coussemaker O. Chants populaires des Flamands de France. Gent. 1856.
5. Duller E. Das deutsche Volk in seinen Mundarten, Sit- ten, Gebrauchen, Festen u. Trachten. Leipzig. 1849.
6. Engelien A. und Lahn W. Der Volksmund in der Mark Brandenburg. Berlin. 1868.
7. Erk L. Die deutschen Volkslieder. Essen u. Berlin. 1845.
8. Fahne A. Der Karneval. Ein Beitrag zur Kirchen - und Sittengeschichte. Koln.
9. Hełm I. Kulturpflanzen und Haustiere. Berlin. 1874.
10. Klöden K. Die Mark Brandenburg. Berlin. 1846.
11. Kehrein j. Volkssprache und Voikssitten in Nassau. Montabaur. 1873.
12. Kuhn Fr. Markische Sagen und Marchen. Berlin. 1843.
13. Kuhn Fr. Norddeutsche Sagen, Marchen und Gebrauche. Leipzig. 1848.
14. Kuhn Fr. Sagen, Gebrauche und Marchen aus Westfalen. Leipzig. 1859.
15. Marmhardt W. BaumkuJtus der Germanen und der Nachbarvolker. Berlin. 1875.
16. Reimann F. Deutsche Volksfeste. Leipzig. lH80.
17. Reinsberg-Düringsfeld O. Das festliche Jahr. Breslau. 1870. .
18. Reinkens J. H: Martin v. Tours. Gera. 1876.
19. Riickert H. KuIturgeschichte des deutschen V olks in der Zeit des Obergangs aus dem Heidentum in das Christentum.
Leipzig. 1854.
20. Schiller K. Tier- und Krauterbuch. Schwerin. 1864.
21. Seemann B. Hannoversche Sitten und Gebrauche in ihrer Beziehung zur Pflanzenwelt. Leipzig. 1862.
22. Simrock K. Martinslieder. Bonn. 1864.
23. Tschischwitz L. Nachklange germanischer Mythe in den Werken Shakespeare's. Halle. 1865.
24. Uhland J. AIte hoch - und niederdeutsche Volkslieder. Stuttgart. 1845.
25. Wessely A. Ikonographie. Leipzig. 1874.
sobota, 3 stycznia 2015
Kapłon w butelce - pierwsza polska rafandynka - 1682 r.
Obcy, którzy naogół dość krytycznie oceniali wartość gastronomiczną kuchni polskiej, dziwili się tym drogim
i niepotrzebnym ozdobom.
„Na pasztetach po większej części złoconych znajdowały się figury zwierząt, z których się składały, wiernie
wyobrażone wlasnemi piórami lub sierściąodziane; taż postać i półmisków była, wszystko doskonale i porządnie
ukształcone na drutach. Widok takowy uderzał oczy...“— pisze w relacji z podróży Laboureur, dworzanin pani
de Guebriant, która królewnę francuską a polską królową do Warszawy odwoziła.
I oto jeszcze przykład takiej osobliwej pomysłowości, święcone u Sapiehy w Debreczynie (za Władysława IV):
„Stało cztery przeogromnych dzików,to jest tyle, ile części roku; każdy dzik miał wsobie wieprzowinę, alias szynki,
kiełbasy, prosiątka. Kuchmistrz najcudowniejszą pokazał sztukę w upieczeniu całkowitem tych odyńców. Stało
tandem dwanaście jeleni, także całkowicie upieczonych, ze złocistemi rogami, ale do admirowania, nadziane były
rozmaitą zwierzyną, alias zającami, cietrzewiami, dropiami, pardwami. Te jelenie wyrażały dwanaście miesięcy.
Naokoło były ciasta sążniste, tyle, ile tygodni w roku, to jes t pięćdziesiąt dwa, całe cudne placki, mazury, żmujdzkie
pierogi a wszystko wysadzane bakalją. Za tem było 365 babek, to jest tyle, ile dni w roku. Każde było adornowane
inskrypcjami, floresami, że niejeden tylko czytał, a nie jadł. Co zaś do bibendy: były cztery puhary, exemplum
czterech pór roku, napełnione winem jeszcze od króla Stefana. Tandem 12 konewek srebrnych, z winem po królu
Zygmuncie, te konewki exemplum 12 miesięcy. Tandem 52 baryłek także srebrnych in gratiam 52 tygodni, było
w nich wino cypryjskie, hiszpańskie i włoskie. Dalej 365 gąsiorków z winem węgierskiem, alias tyle gąsiorków,
ile dni w roku. A dla czeladzi dworskiej 8700 kwart miodu, to jest ile godzin w roku.“
Ulubione były figle kulinarne; radował się gospodarz, gdy gości zadziwił lub zabawił jakąś wymyślnie przygotowaną potrawą:
Patrz tak na komedyi: wlazł kapłon w flaszę,
Stąd go (stłukłszy ją) wystraszę.
Tu bażant, choć zabity, swe rozpościera
Skrzydła, i na nich umiera.
Jarząbek ustrzelany groty z słoniny,
Nuż w pasztetach mieszaniny,
pisze Kochowski. Nie były to rzeczy nadzwyczajne; Compendium ferculorum daje przepisy na takie właśnie sekrety.
Oto np. „kapłon całkiem w flasie weźmij kapłona dworowego, ochędoż pięknie, zdejmij skórę z niego całkiem,
żebyś dziury najmniejszej nie uczynił... włóż tę skórę w flaszę taką,w której będzie dziura w srzobie, żeby trzy palce
włożył. Weźmij żółtków szesnaście... zapraw jako chcesz, wiej lejem w tę skórę z kapłona, a zaszyji puść w flaszę
wody, zasól, a zaśrobuj albo mecherzyną zawiąż, włóż w kociełwody a warz, a gdy się ociągnie, te jajca z mlekiem
rozedmą kapłona tak, że się będzie każdy dziwował...“
Compendium ferculorum albo zebranie potraw zbiór przepisów Stanisława Czernieckiego wydany w 1682 r.
i niepotrzebnym ozdobom.
„Na pasztetach po większej części złoconych znajdowały się figury zwierząt, z których się składały, wiernie
wyobrażone wlasnemi piórami lub sierściąodziane; taż postać i półmisków była, wszystko doskonale i porządnie
ukształcone na drutach. Widok takowy uderzał oczy...“— pisze w relacji z podróży Laboureur, dworzanin pani
de Guebriant, która królewnę francuską a polską królową do Warszawy odwoziła.
I oto jeszcze przykład takiej osobliwej pomysłowości, święcone u Sapiehy w Debreczynie (za Władysława IV):
„Stało cztery przeogromnych dzików,to jest tyle, ile części roku; każdy dzik miał wsobie wieprzowinę, alias szynki,
kiełbasy, prosiątka. Kuchmistrz najcudowniejszą pokazał sztukę w upieczeniu całkowitem tych odyńców. Stało
tandem dwanaście jeleni, także całkowicie upieczonych, ze złocistemi rogami, ale do admirowania, nadziane były
rozmaitą zwierzyną, alias zającami, cietrzewiami, dropiami, pardwami. Te jelenie wyrażały dwanaście miesięcy.
Naokoło były ciasta sążniste, tyle, ile tygodni w roku, to jes t pięćdziesiąt dwa, całe cudne placki, mazury, żmujdzkie
pierogi a wszystko wysadzane bakalją. Za tem było 365 babek, to jest tyle, ile dni w roku. Każde było adornowane
inskrypcjami, floresami, że niejeden tylko czytał, a nie jadł. Co zaś do bibendy: były cztery puhary, exemplum
czterech pór roku, napełnione winem jeszcze od króla Stefana. Tandem 12 konewek srebrnych, z winem po królu
Zygmuncie, te konewki exemplum 12 miesięcy. Tandem 52 baryłek także srebrnych in gratiam 52 tygodni, było
w nich wino cypryjskie, hiszpańskie i włoskie. Dalej 365 gąsiorków z winem węgierskiem, alias tyle gąsiorków,
ile dni w roku. A dla czeladzi dworskiej 8700 kwart miodu, to jest ile godzin w roku.“
Ulubione były figle kulinarne; radował się gospodarz, gdy gości zadziwił lub zabawił jakąś wymyślnie przygotowaną potrawą:
Patrz tak na komedyi: wlazł kapłon w flaszę,
Stąd go (stłukłszy ją) wystraszę.
Tu bażant, choć zabity, swe rozpościera
Skrzydła, i na nich umiera.
Jarząbek ustrzelany groty z słoniny,
Nuż w pasztetach mieszaniny,
pisze Kochowski. Nie były to rzeczy nadzwyczajne; Compendium ferculorum daje przepisy na takie właśnie sekrety.
Oto np. „kapłon całkiem w flasie weźmij kapłona dworowego, ochędoż pięknie, zdejmij skórę z niego całkiem,
żebyś dziury najmniejszej nie uczynił... włóż tę skórę w flaszę taką,w której będzie dziura w srzobie, żeby trzy palce
włożył. Weźmij żółtków szesnaście... zapraw jako chcesz, wiej lejem w tę skórę z kapłona, a zaszyji puść w flaszę
wody, zasól, a zaśrobuj albo mecherzyną zawiąż, włóż w kociełwody a warz, a gdy się ociągnie, te jajca z mlekiem
rozedmą kapłona tak, że się będzie każdy dziwował...“
Compendium ferculorum albo zebranie potraw zbiór przepisów Stanisława Czernieckiego wydany w 1682 r.
piątek, 2 maja 2014
pieczęć lakowa
Fascynacje sfragistyczne…
Ciekawym zamknięciem butelki z modelem jest lakowa pieczęć z motywem marynistycznym, miejskim bądź regionalnym. Doskonałe podkreślenie tradycji. Wymusiło to bliższe zainteresowanie sfragistyką, technikami wykonania tłoków pieczętnych, kształtem, technologią laku, przejrzeniem wielu publikacji i archiwaliów…To niedoceniony i zaniedbany fragment w naukach pomocniczych historii...
Stylizacja dawnej pieczęci bydgoskiej, równie ważny element jak flaga, godło.( 38 mm bez otoku)
Pieczęć Przemysława II – jedna z ładniejszych pierwszych Piastów ( 75 mm średnicy)
Altes Siegel des Hochmeisters des Deutschen Ordens
Pieczęć Wielkiego Mistrza z lat 1324 – 1497 ( 40 mm z wyciskiem 48 mm)
Hamburg 14 w.
Amsterdam 1418 Bergen 1276 Danzig 1299
Danzig 1371 Danzig 1400 Danzig 1400
Elbing 1242 Elbing 1350 Kiel 1365
Elbing 1424 Ipswich J. Holland Admiral v England 1417
Luis de Bourbon 1466 Lubeck 1230 Maximilian Prafekt von Burgund 1493
Maximilian Maria v Burgund 1478 Stralsund 1306 Vceadmiral von England 1413
Neustadt an der Ostsee 1351 Rye Stavoren 1246
Stralsund 1329 Stubbekjobing 1367 Tenby
…
Wierichshrade Wismar 1354
Subskrybuj:
Posty (Atom)